RN2: O Ślązakach, ich narodowości i autonomii

“Lud nasz bardziej zbliżony jest do ludu niemieckiego, z którym sąsiaduje na zachód niż do ludu polskiego w Galicji. […] Ta mieszana, śląska narodowość jest koniecznym wynikiem rozwoju historycznego, jaki lud nasz przechodził; przed kilkoma wiekami został odłączony od Polski, przeszedł pod wiele lepsze rządy niemieckie i zachowując język pierwotny, nabył przez zetknięcie z wysoką cywilizacją niemiecką owych właściwości, którymi góruje nad ludem, zostającym ciągle pod rządami polskimi.”  („Nowy Czas”, 1895)

W tej części naszych „rozważań nacjonalistycznych” zajmiemy się kontynuacją kwestii śląskiej, którą w części 1 jedynie zasygnalizowaliśmy.
Niniejszy tekst został oparty w dużej mierze na dyskusji niegdyś prowadzonej na portalu nacjonalista.pl na temat śląskiej narodowości na tle innych. W tej chwili stanowi on jedyne bodaj istniejące w internecie pokłosie tamtej dyskusji, gdyż forum nacjonalista.pl wymazało wszystkie 48 komentarzy zamieszczonych tam przez szereg dyskutantów, w tym niżej podpisanego.

 O narodowości:

Przede wszystkim narodowość śląska nie jest ani o jotę bardziej „sztuczna” czy „mniej prawdziwa” niż polska. Co prawda nie dziwi już nawet, że niektórzy Polacy zaprzeczają istnieniu narodu amerykańskiego, australijskiego czy kanadyjskiego. Nie dziwi, bo dla nich narodem jest tylko taka wspólnota, która ma wielowiekową historię, a wymienione trzy wspólnoty mają historię istotnie krótką.

No dobrze, ale to nie dotyczy Śląska…
Śląsk ma historię tak samo długą co i Polska i wobec tego świadomość narodowa nie jest tam niczym „sztucznym” ani nowym. Nawet owo pierwsze zdanie zanotowane, jak wielu twierdzi, po polsku w Księdze Henrykowskiej w 1270 roku „dai ut ia pobrusa a ti poziwai”  może równie dobrze uchodzić za najstarsze zanotowane zdanie mowy śląskiej, tym bardziej, że zanotowano je właśnie na Śląsku. Tak na marginesie: Czesi uważają, że jest to również pierwsze zdanie w ich języku…

Osobista świadomość jest „widzimisię” każdego, kto ją posiada, my Polacy też nie jesteśmy od niej wolni. Nie wiem, czy moje pojmowanie narodu jest „płytkie”, na pewno nikomu (więc i mnie) nie zaszkodzi doskonalić się pod tym względem. Natomiast odnoszę wrażenie, że z kolei podejście większości (o ile nie wręcz miażdżącej większości) Polaków do Ślązaków jest wyjątkowo płytkie. Przykładem tego choćby próba dyskredytacji narodowości śląskiej w sposób, na który się już gdzieś natknąłem i to niejednokrotnie:

„To co, może Małopolanie czy Mazowszanie albo Wielkopolanie to też narody? Hehehe! Co możnaby o nich powiedzieć? Też mają „świadomość narodową?  A poza tym: czym się różnią Ślązacy od (w domyśle: innych) Polaków?”

Pytanie to jest podobne np do pytania: czym się różnią niemieckojęzyczni Szwajcarzy od Niemców? Językiem? (NIE), Religią? (NIE), Gwarą? (TAK!), Zwyczajami? (NIE). Jak widać, różnica jest istotnie niewielka… Tak by się przynajmniej zdawało.
Nie jest tu też rozstrzygające co MOŻNABY mówić o Mazowszanach, Małopolanach i innych. O wiele bardziej istotne jest CO ONI SAMI o sobię mówią. Wracając do pewnej wypowiedzi prezesa Ruchu Autonomii Śląska:

“Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Moja ojczyzna to Górny Śląsk. Nic Polsce nie przyrzekałem, więc jej nie zdradziłem.” (1)

Czy wiemy coś o jakichkolwiek Małopolanych czy Mazowszanach, mówiących cokolwiek podobnego? Bo ja nie. Natomiast każdy może się sam przekonać, że takie postawy istnieją na Górnym Śląsku i że reprezentowane tam są przez tysiące i tysiące ludzi. To jest zatem REALNA KWESTIA i trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy zamiast jedynie próbować tym ludziom wmawiać, że my lepiej wiemy niż oni sami kim są. Taka postawa przypomina mi pewien serbski dowcip, jaki znam od znajomego Serba: „Chorwaci to też Serbowie, tylko o tym nie wiedzą!”  Ale Serbowie, pomimo niedawnej wojny z Chorwatami, powtarzają to istotnie jako żart. Tymczasem odnoszą wrażenie, że wielu naszych Rodaków traktuje podobny „żart” o Ślązakach niczym dogmat, którego odrzucenie równa się niemal „zdradzie narodowej”…

Ten naród śląski – podobnie jak i polski, powstał z szeregu ludów, ma w sobie „krew” polską, czeską, morawską i niemiecką, prasłowiańską i zapewne też celtycką.

Naród śląski to nie jest bzdura, wbrew temu, co nasi zbyt pewni siebie i aż do głupoty nonszalanccy rodacy twierdzą. Nie większa w każdym razie niż – historycznie rzecz biorąc – naród polski. On też powstawał powoli z plemion i księstewek, które nie używały kiedyś wobec siebie słowa „polski”. 

Żaden naród nie powstaje „overnight”. Nawet taka Szkocja nie zawsze była narodem. Ale w końcu też się nim stała. A Anglia, zwłaszcza po najeździe Wilhelma i jego zwycięstwie nad Haroldem? Ci francusko-języczni najeźdźdcy odpowiedzialni są np za najbardziej nieprzyjemne słowa w obecnym języku angielskim, np „jail”, „court” itd („więzienie”, „sąd”), które to słowa są francuskiego pochodzenia… Bo TAK tam drakońsko rządzili: więzili i skazywali… A jednak ta Anglia jest teraz narodem i to jednym. Mają też potomków Wikingów i paru innych jeszcze grup etnicznych i językowych. Co oznacza, że da się stworzyć naród z rozmaitych grup językowych i etnicznych, nawet rasowych. Nawet Adolf Hitler to przyznawał (2).
 Dlaczego zatem są pośród nas ludzie, którzy wciąż upierają się, że nie ma narodowości śląskiej, a co najwyżej „śląscy Czesi albo śląscy Niemcy”?

Naród śląski - był, jest i będzie

W poprzedniej części naszych rozważań wspomnieliśmy, że już w czasach bardzo odległych istniały NACJE. Nie były one dokładnie tym samym, czym są obecnie, co daje się łatwo wyjaśnić zwyką ewolucją wspólnot ludzkich. Nasi „oświeceni” oponenci, którzy przecież w innych wypadkach nie negują ewolucji wspólnot ludzkich, mają jednak najwyraźniej problem z oswojeniem się z ewolucją narodu. Dlatego też zajadle negują istnienie narodów w okresach poprzedzających XIX wiek. Ciekawi jesteśmy przyczyn tej ich nagłej „zaćmy” na tym konkretnym punkcie. Ale załóżmy na moment, że mają rację. Nie, nie mają jej ani na jotę, no ale załóżmy, że jeszcze kilka wieków temu istotnie nie było nacji. Czyli w ciągu tego czasu zdążyły się jednak nacje wytworzyć: francuska, rosyjska, niemiecka, także polska. Czemu jednak upierają się wobec tego, że dokładnie w ciągu tego samego czasu „nie mogła” powstać nacja śląska? Co miałoby stanąć temu na przeszkodzie? Czy może brak niepodległego państwa w ciągu stuleci? No dobrze, a jak długo w historii Ukraińcy posiadali swoją niepodległość? Albo Słowacy? Słoweńcy? Kiedy po raz ostatni cieszyli się niepodległością Baskowie? A co z Kurdami, których jest w sumie coś z około 35 milionów, mówią osobnym językiem (z grupy języków indo-europejskich), żyją w rozmaitych krajach, głównie bliskowschodnich, a którzy nigdy praktycznie nie mieli własnej państwowości? Czy tych wszystkich nacji także w związku z tym „nie ma”?

Wśród Górnoślązaków od dłuższego czasu widoczne były rozmaite identyfikacje: z Niemcami, Austrią, Prusami (czyli w tym ostatnim wypadku niekoniecznie z całymi Niemcami), potem też z polskością, z Czechami oraz po prostu ze Śląskiem. Kościelni wizytatorzy pisali czasem w swych protokołach (w XVI i XVII wieku) o tym kim są proboszczowie np. „parochus…(tu padało nazwisko) Silesius Rosenbergensis” – czyli „Ślązak z Olesna” – i to w XVII wieku. Gdzie indziej znowu „parochus” był „Germanus”, albo „Polonus”.
Taki ktoś nie musiał się obawiać przyznania nie tylko do śląskości, ale do polskości, czeskości, morawskości również. Śląsk należał wtedy do Austrii. Wizytatora nie interesowała narodowość ani parafian, ani proboszcza czy kościelnego, bo on zainteresowany był stanem technicznym kościoła, jego wyposażeniem oraz dochodami. Jeżeli zatem rzuciło mu się w oczy (i uszy), że proboszcz albo kościelny to „Germanus” albo „Silesius”, to już musiało to być  ewidentne. Jakimi językami mówili, to tylko czasami jest tam uwidocznione. Np wymieniane to było, gdy parafianie mówili np po polsku i wobec tego wymagany był proboszcz mówiący tym językiem („requiritur hic parochus qui linguam novit polonicam”). Protokoły spisane były po łacinie i jest w związku z tym prawdopodobne, że rozmowy wizytatora z proboszczem też odbywały się w tym języku, bo łacina była stosowana częściej w kościele niż obecnie. Jedynie czasami wizytator czynił uwagi o tym czy parafianie są Niemcami czy Polakami i jaka jest narodowość proboszcza. Z tego wniosek, że odnotowywał ten fakt jedynie, gdy już sam proboszcz nie pozostawił żadnej wątpliwości co do tego kim jest. Niejednokrotnie i nazwiska były zlatynizowane w protokołach (nie zawsze). Nazwisko jednego z wizytatorów znamy stamtąd jako „Teophilus Stephetius”. Tak na marginesie, jeśli zapytać o język tych ludzi, to mogli oni mówić rozmaitymi językami i gwarami. Niejeden kiedyś na Śląsku mówił i po niemiecku, po polsku i po śląsku. Niejeden podpisywał się nawet w rozmaitych formach nazwiska. Narodowość na Śląsku nie zawsze odpowiadała mówionemu językowi i tak jest także i obecnie.

Nie zapominajmy też, że sama Polska jest wynikiem działań politycznych i społecznych, które w wydatnym stopniu ugruntowały właśnie poczucie wspólnoty, która stawała się narodem. A Śląsk był poza granicami Polski przez większą część polskiej historii. Stąd ta łączność i poczucie więzi z Polska, choć też do pewnego stopnia przetrwała, nie były już tak mocne, a nawet tworzyła się odrębna wspólnota lokalna, nie będąca polską. My zdecydowanie zbyt długo przyzwyczajaliśmy się do oceny tego regionu jedynie w kategorii stosunków polsko-niemieckich, zwłaszcza że i lokalna społeczność w nowszych czasach poddana była porządkowi prawnemu Polski i Niemiec. W uszach wciąż pobrzmiewają wypowiedzi takie jak ta:

„Mój dziadek był powstańcem, ojciec walczył w Wehrmachcie, ja służyłem w Ludowym Wojsku Polskim, a synowie w Bundeswehrze”.

Wtedy, w XVII wieku, nikt, żadna „Polska” ani „Niemcy” nie upośledzały nikgo za polskość czy niemieckość (Śląsk nie był nawet jeszcze częścią Prus…), więc taki „Silesius” nie musiał się niczego obawiać, gdy się jako Silesius deklarował… Taki strach to dopiero „wynalazek” czasów nam nieco bliższych. Gdy Ślązak był Polakiem, to go Niemcy uważali za zdrajcę. Gdy był Niemcem, to znowu za zdrajcę uważany był wśród Polaków. Jeśli zaś uchodził za Ślązaka, to „spode łba” patrzyli nań i Niemcy i Polacy…

Więc niejeden istotnie miał powyżej uszu w końcu i tej całej Polski i tych całych Niemiec. Rzeźbiarz z Opola, Thomas Myrtek (1888 – 1935),  bodajże w 1922 lub 1923 roku wyrzeźbił płaskorzeźbę przedstawiającą mężczyznę uginającego się pod ciężarem dwóch orłów. Jeden z tych orłów symbolizował Niemcy, a drugi Polskę. Ten mężczyzna natomiast symbolizował Śląsk uciemiężony przez tych dwóch agresorów, imperialistów i bandytów, co to Śląskiem frymarczyli, zabijali jego mieszkańców  i mieli ich za nic, byle tylko granice sobie wygodnie poustawiać… Nie bez znaczenia chyba jest to, że wyrzeźbił to akurat zaraz po plebiscycie i 3 powstaniach… (a sam plebiscyt przewidywał jedynie głosowanie albo za Polską albo za Niemcami, nie było możliwości głosowania za autonomią albo osobną państwowością)…
 To, że on tak rzeźbił, to mnie w tym kontekście nie dziwi. To, co jest dla mnie jednak zaskakujące, to fakt, że Niemcy mu tej rzeźby nie mieli za złe, wisiała tuż nad wejściem do siedziby policji w Opolu… Czy możemy sobie wyobrazić równie wielką tolerancję dzisiaj w Polsce, gdyby tak Ruch Autonomii chciał replikę tej płaskorzeźby powiesić nad komendą policji w Katowicach albo nad wejściem do Urzędu Wojewódzkiego? Więc albo Niemcy się nie zorientowali w znaczeniu tej płaskorzeźby, albo nie mieli nic przeciw niej, bo uważali, że takich Schlesierów trzeba sobie powoli pozyskiwać dla niemieckości… I tego życzyłbym także polskim nacjonalistom…  Tym bardziej, że później też nie było lepiej. Pokazało się to m.in. podczas zajmowania „Zaolzia” w roku 1938 i w pierwszych miesiącach 1939 roku. Burmistrzem czeskiego Cieszyna był mówiący po polsku Ślązak Józef Kożdoń , który został natychmiast zdjęty ze swego urzędu przez polskie władze. Był to człowiek, który definiował się jednoznacznie:
„Nie jestem Niemcem, ale też nie jestem i nie chcę być Polakiem. Jestem mówiącym po polsku Ślązakiem”. (3)

Dziś Kosowo - jutro Śląsk
Dziś Kosowo - jutro Śląsk

Poza wszystkimi tymi uwarunkowaniami istnieje jeszcze jedno. Jak rozumieć jakikolwiek nacjonalizm, jeżeli brakuje nawet uznania dla faktu, że znaczącym czynnikiem jest WOLA oraz EMOCJONALNA świadomość własnej tożsamości? Naród istnieje tak długo, jak długo są ludzie uważający się za naród – a ściślej tak długo, jak długo jest ich tylu, że w swojej własnej świadomości grupowej są w stanie funkcjonować jako naród.
Zwłaszcza, gdy się jest w regionie, gdzie jako Ślązacy (i tylko jako Ślązacy) niektórzy ludzie określali siebie już kilka wieków temu (jak to podałem wyżej). Tak więc na Śląsku nie byłoby się pierwszym, któryby postanowił, że się zalicza do „nowego” narodu. Byłoby się tam o co najmniej 4 wieki spóźnionym… Ci spośród Ślązaków, którzy uważają się za naród, nie są zbyt liczni ( na dobrą sprawę nie wiadomo ilu ich jest, obecnie deklaruje się w granicach 180 tysięcy do 200 tysięcy). Cóż jednak miałoby to oznaczać? Czy nie ma małych narodów? Ilu jest Estończyków? Ilu jest Łotyszy? Ilu jest Maltańczyków? Ilu jest Basków? Islandczyków jest około 320 tysięcy, to wszystko. Basków jest około 700 tysięcy. Na Korsyce żyje 302 tysiące ludzi, językiem zaś korsykańskim mówi około połowy tej liczby, czyli w granicach 150 tysięcy. Jest tam też ruch separatystyczny. Jest on także na Sardynii, czasami kusząc się o spektakularne akcje .
Jeżeli zatem takie społeczności istnieją i funkcjonują jako odrębne społeczności etniczne i narodowe, to skąd ten negacjonizm i „przecieranie oczu” wśród Polaków, gdy przychodzi do kwestii śląskiej?

Separatyzmy są zresztą bardziej rozpowszechnione, tak w Europie jak i poza nią. Obok ruchów separatystycznych istnieją liczne ruchy autonomiczne, ten który istnieje na  Śląsku, nie jest zatem jedynym

No, dobrze, wyobraźmy sobie przez moment, że któryś ze śląskich narodowców odbył długą i w miarę kulturalną rozmowę z którymś z Polaków.  Zakładam, że ten ktoś z Polaków posłużyłby się tymi negacjonistycznymi i paternalistycznymi argumentami, które są tak typowe wśród Polaków (a on posłużyłby się którymiś z tutaj prezentowanych…). Potem ten Polak odchodzi (powiedzmy, że dzieje się to latem przy ul. Wawelskiej w Katowicach, przy zewnętrznych stolikach kawiarenki „Gaudi”…). Wtedy przysiada się do tego Ślązaka jakiś uprzejmy Niemiec (znający polski), zamawia sobie kawę mrożoną, a następnie, rozkoszując się w upale smakowitym i chłodnym napojem, zaczyna rozmowę mniej więcej tak:

„Wiesz, jak tak słucham tego, jak ci Polacy z wami rozmawiają, to z każdym dniem rośnie we mnie podziw dla waszej iście anielskiej cierpliwości… (tu sssip! kawę przez słomkę).
Nie dość, że wam zagrabili kraj o historii nie krótszej i nie uboższej niż ich własny (znowu: ssip! przez słomkę), ale przez dziesiątki lat traktowali ten wasz kraj jak kolonię, wyrzucili stąd wielu waszych krewnych, bo im ich niemieckość albo co najmniej nie całkowita polskość przeszkadzała (ssip!). Nie dość, że przez dekady mieli was za nic, bo tylko potrzebowali was do fedrunku pod ziemią i tworzenia dóbr, które potem w większości stąd i tak zabierali, nawet i teraz zagrabiając 80% środków wypracowanych u was i przez was (ssip!), nie dość, że wami pogardzali, dosłownie wszystkim, co sobą stanowiliście, nie dość że wam wmawiali, że jesteście pozbawieni kultury – choć mieliście poetę niemniej znanego na świecie niż Mickiewicz oraz więcej noblistów naukowych niż ich cały kraj – nie dość, że wyśmiewali wasze przyzwyczajenia, ba,  nawet sposób, w jaki mówicie. Nie wystarczyło im, że wam pozmieniali – bez pytania was o zgodę – masę nazw waszych miejscowości. To teraz, po tym wszystkim (ssip!), nie potrafią nawet wykrzesać z siebie bodaj tyle przyzwoitości, by przynajmniej uznać wasze prawo do waszej tożsamości. Nie, oni dalej chcą was paternalizować, uznając was najwyraźniej za małpy albo co najmniej za kretynów, co to nie potrafią nawet określić kim są, i z nonszalancją jakiegoś „Herrenvolku” pouczają was, za kogo macie prawo się uważać, a za kogo nie, na podstawie wydumań którychś spośród ich własnych „teoretyków”.
Gdybym ja tak podszedł do tego jegomościa, co tu siedział z tobą przed chwilą i na podobnej zasadzie mu „wykazywał”, że wiem lepiej niż on kim on jest, sugerując na przykład, że oni sami są jedynie popłuczyną po jakichś prasłowianach i 40 innych kulturach, jakiejś „kultury glinianych pucharów lejkowatych” czy „ludów ceramiki wstęgowej”, co na ziemiach ich kraju istniały w ciągu tysiącleci
(ssip!), że co on się tak „rzuca” z tą swoją polskością, skoro jego dziadkowie lub pradziadkowie byli pewnie obywatelami Rosji, korzystali z dobrodziejstw rosyjskiego obywatelstwa, Rosja ich żywiła, jedli „rosyjski chleb” i mieli rosyjskie paszporty, a teraz lepiej by zrobili, by jako Słowianie uznali się za Rosjan, bo taka Rosja to przynajmniej prawdziwe mocarstwo, a nie taki jej były wasalik, którego „rozbierała” do naga aż czterokrotnie i robiła z nim, co chciała – to jestem pewien, że reakcje i uczucia wzbudziłbym w nim identyczne z tymi, które on tak pracowicie próbował wygenerować w tobie… (ostatni sssssip!!! i bulgocik w słomce, potem odstawienie szklanki na stolik i oblizanie warg z rozkoszą…). No, więc my, Niemcy, na pewno nie widzielibyśmy obecnie powodu, by wam dyktować co jest waszą narodowością. My zakładamy, że to w końcu wy wiecie najlepiej kim się czujecie. Z nami takich rozmów, jak z tym jegomościem, byś nie miał… My uznajemy prawo narodów do samostanowienia…”   I tak dalej, i tak dalej….

To jak sądzicie: czyim argumentom by ten śląski narodowiec bardziej nadstawił ucha: tego Niemca czy polskim? Ja nie mam cienia wątpliwości…

Ja sądzę (przepraszam przy okazji za tę „kompozycję monologu” powyżej, jeżeli kogoś z Was nią uraziłem, daję słowo, że nie o to mi chodzi), że aby móc poradzić sobie z takim problemem, jak ten śląski, to trzeba KONIECZNIE „wskoczyć w skórę” takiego Ślązaka, by go móc zrozumieć. Bez rozumienia jego odczuć i argumentów ani bez rozumienia z czego się one biorą, po wsze czasy pozostaniemy takimi „dowcipnymi Serbami”, co to lepiej „znają” Chorwatów niż sami Chorwaci… Tylko, że o ile w Serbii to jest istotnie tylko żart, to u nas będzie to krotochwila służąca wzbudzaniu salw śmiechu u Niemców…

Baudouin de Courtenay

Nie da się „zrobić” Polaków z tych NARODOWYCH Ślązaków (bo o innych Ślązakach tu nie piszę, mam natomiast na myśli również i takich, którzy deklarują podwójną narodowość…),  jeżeli budować wraz z nimi będziemy emocjonalne „mury berlińskie” (lub „jerozolimskie”…) między nimi a nami… I o to mi tutaj chodzi, to próbuję wyklarować. Jeżeli na Śląsku jacyś ludzie nie identyfikują się z polskością, to dla polskiego interesu narodowego jest lepiej, że uważają się za Ślązaków niż za Niemców. Jeżeli zanadto zwalczać będziemy narodowość śląską lub oddawać się wobec niej arogancji i nonszalanckiemu negacjonizmowi, to dopomożemy jedynie w przekształceniu tych ludzi w Niemców, w żadnym zaś razie w Polaków. Raczej naszym „osiągnięciem” w tej mierze byłoby całkowite już obrzydzenie im polskości.  Wtedy przyjdzie nam przypominać sobie na nowo to, co mówił nasz znany slawista Jan Niecisław Baudouin de Courtenay (1845 – 1929):

“Żaden warszawski polityk, który chciałby zmienić Kaszubów, Ślązaków czy Białorusinów w Polaków, nie miał prawa czuć się dotknięty tym, że carska administracja próbuje zmienić Polaków w Rosjan”

O autonomii:

W poprzednie części rozważań stwierdziliśmy, że rozszerzanie władzy UE to  „..typowy proces tworzenia molocha, a ponadnarodowy organizm ma to do siebie, że umacnia się poprzez osłabianie integralności organizmów narodowych. Moloch nie usiłuje skłócać poszczególnych narodów między sobą, lecz usiłuje poszerzyć swoją władzę nad nimi wszystkimi (…)  A ten cel możliwy jest tylko w szukaniu podziałów wewnętrznych, a nie zewnętrznych. Stąd to wsparcie dla wszelkich możliwych mniejszości, które stają się „koniem trojańskim” w istniejących państwach. Moloch potrzebuje takich sojuszników, a i oni potrzebują jego. Ale posługują się nim nie w celu ułożenia harmonijnego współżycia z większościami, lecz dla osiągnięcia własnego celu, jakim jest poszerzenie własnego stanu posiadania i suwerenności”.

Jednym z przykładów unikania bezpośredniej konfrontacji molocha UE z państwami narodowymi jest właśnie stosunek jego do kwestii śląskiej. Europejski Trybunał Praw Człowieka nie kwestionuje decyzji polskich sądów odmawiających rejestracji narodowości śląskiej. I w takich wypadkach prywatna reakcja śląskich nacjonalistów zwraca się przeciw instytucjom UE  (4)

Oficjalnie Ruch Autonomii Śląska upmina się o autonomię w ramach RP. Jednak wyjątkowo często odwołuje się on do pojęcia „Europy regionów”, co wraz z istnieniem narodu śląskiego oraz z zaznaczającymi się tendencjami separatystycznymi powoduje zaniepokojenie Polaków i na pewno jest jedną z przyczyn owego namiętnego negacjonizmu polskiego odnośnie narodowości śląskiej. O ile ten emocjonalny negacjonizm (który sprawia, że często z Polakami po prostu nie można prowadzić spokojnych dyskusji na tematy śląskie) jest całkowicie chybiony, to o tyle jednak obawy spowodowane separatyzmem kombinowanym z „Europą regionów” są u polskich nacjonalistów w pełni uzasadnione. Pomijamy tu już narazie w rozważaniach fakt, że opór wobec tendencji autonomicznych ma także charakter ekonomiczny („oj, co to będzie!” – jeżeli Śląsk zatrzyma sobie wypracowane pieniądze? To jest właśnie część śląskiej skargi na „rządy kolonialne”). Wobec polityki „europejskiego” molocha, postępującej jego ingerencji w wewnętrzne sprawy kraju, podminowywania suwerenności narodowej na rzecz pan-europejskiego biurokratyzmu, reakcja polskich nacjonalistów nabiera sensu.

Najlepsze, co autonomiści śląscy mogą uczynić, to domagać się autonomii nie w jakiejś rozbijackiej „Europie regionów” lecz w Europie narodów. Wskazane wydawałoby się w tym kontekście występowanie z publicznymi inicjatywami na rzecz wzmocnienia suwerenności istniejących państw narodowych w tak zwanej „UE”. Właśnie zupełnie niedawno nadarzyła się taka okazja, bo pomiędzy 2008 a 2009 rokiem, gdy ważyła się decyzja ratyfikacji tak zwanego „traktatu lizbońskiego” ograniczającego polską suwerenność narodową.
Rzecz jasna, trudno mieć do RAŚ jakieś szczególne pretensje o brak protestów wobec „traktatu” i o brak żądania przeprowadzenia referendum w Polsce w tej sprawie, skoro najwyższe czynniki państwowe (te, co tak negują śląską narodowość) opowiedziały się przeciw prawu obywateli RP do podjęcia decyzji. Jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że RAŚ zaprzepaścił ogromną szansę zademonstrowania narodowi, że jego cel nie ma niczego wspólnego z jakąkolwiek rozbijacką działalnością wymierzoną w suwerenność państwa. Można sobie wyobrazić osłupienie polskich nacjonalistów, tak zwanych „elit” oraz „polskich” partii politycznych, gdyby to akurat śląscy autonomiści, nacjonaliści oraz zwolennicy „Freistaat Oberschlesien” głośno i bezkompromisowo opowiedzieli się wówczas za referendum. To nie było nierealne, można się było o to pokusić. Kto wie, może wtedy postawa naszych własnych (j)”elit” politycznych nieco bardziej, pod wpływem śląskich autonomistów, przypominać by zaczęła postawę patriotyczną? Inaczej bowiem straciłyby one już zupełnie „twarz” wobec własnych rodaków… Taki „kuksaniec” z najmniej spodziewanego kierunku mógłby być wyjątkowo pomocny.

Tak, zdaję sobie sprawę, że o autonomię najłatwiej ubiegać się, szermując hasłami o regionalizacji i w sojuszu  z rozmaitymi czynnikami zewnętrznymi. Jednak przy istniejącej tendencji „UE” do osłabiania stosunkowo dużych nacji, można nietrudno odgadnąć, że i przyszłe „autonomiczne” regiony, znacznie przecież słabsze od narodów, mniejsze od nich, a często na dodatek wielonarodowe, będą miały jeszcze mniej do powiedzenia o swoich sprawach i posiadać będą mniejszą jeszcze niezależność niż obecne narody. To właśnie powinni uświadomić sobie także patrioci z narodowości śląskiej, bo to oni właśnie należeliby w końcu do najbardziej zawiedzionych. Autonomia w ramach silnych państw narodowych jest trudniejsza do uzyskania, ale na ogół też jest trwalsza.

Te zarysowane tu dwa rozmaite podejścia do autonomii (czyli „nacjonalistyczne” i „regionalistyczne”) można skrótowo przedstawić w formie metafory o dwóch turystach w górach: jeden wspina się w pocie czoła pod górę i odczuwa trud swej decyzji bardziej niż ten, co idzie na łatwiznę i z uśmiechem oraz ze śpiewem na ustach w podskokach zbiega po zboczu na dół. Ale gdy ten pierwszy po swoim mozole zajdzie jednak na szczyt i oczom jego ukaże się przepiękny widok na całą okolicę, ten drugi znajdzie się na dnie wąwozu, widzieć będzie tylko ściany skalne dookoła i będzie tam miał ciemno niczym w grobowcu…

 link do części 1

link do części 3

Michał Monikowski
Perth, Australia

Przypisy:

1. Przy okazji wspomnijmy inną jeszcze wypowiedź prezesa RAŚ.  David Lloyd George, premier Wielkiej Brytanii w 1919 roku wypowiedział się następująco: “Dać Polsce Śląsk, to jak małpie dać zegarek”. Nawiązując do tego, J. Gorzelik stwierdził:
“Z punktu widzenia 80 lat możemy powiedzieć, że małpa zegarek zepsuła” (2001).

Niejako w sukurs Gorzelikowi idzie Radosław Sikorski: “Polska byłałaby łatwiejsza do zreformowania,  gdyby jej wyeksploatowane regiony przemysłowe jak Śląsk można było teraz porzucić” (Poland would have been easier to reform if its exhausted industrial regions like Silesia could have been abandoned)

2. „Posiadamy własny naród, którego nie można zdefiniować jako rasy i jest to obecnie oczywiste dla milionów. Jednakże, Panowie, gdy rozpocząłem swą edukację (polityczną) dwadzieścia pięć lat temu, nie było to tak oczywiste; wtedy zawsze mówiono mi w kołach pozbawionych praw obywatelskich: tak, naród i rasa to jedno i to samo!
Nie – naród i rasa to nie jedno i to samo. Rasa to składnik krwi, nukleus krwi, a naród jest bardzo często złożony nie z jednej rasy, lecz z dwóch, trzech, czterech albo pięciu rozmitych zawiązków rasowych. Tak czy inaczej nie jest możliwe ani nawet wskazane demontowanie takiego zjednoczonego ciała narodu, choć w trakcie rozwoju zdarzeń politycznych takie rozwiązanie może się pojawić.”
 (A. Hitler, Die Platterhof-Rede, 26 maja 1944)

3. Po usunięciu Kożdonia z urzędu burmistrza Cieszyna i aresztowaniu go przez polskie władze, niektórzy cieszyńscy Ślązacy ukuli slogan: „Lepiej być więźniem niemieckiego obozu koncentracyjnego niż tak zwanym obywatelem polskim”. Mniejsza już o „trafność” takiego stwierdzenia (nawet jeśli to prawda, że obozom wówczas było jeszcze i tak bardzo daleko do tego czym miały stać się później, podczas wojny). Tutaj slogan ten przytoczony został dla pokazania stopnia niechęci sporej grupy Ślązaków do państwa polskiego.
Obwieszczenia i plakaty propagandowe rozlepiane przez nowe polskie władze za dnia, były w nocy zrywane przez owych polskojęzycznych Ślązaków. Dochodzić też miało do utarczek między polskimi żołnierzami na „Zaolziu” a owymi Ślązakami. Ówczesny wojewoda śląski, Michał Grażyński miał się o Ślązakach wyrazić, że muszą oni przejść długą reedukację, zanim staną się użytecznymi obywatelami polskimi.

4. Z rozbawieniem wspominam w tym kontekście zajadły komentarz pewnego internauty, który na tę decyzję owego trybunału odpowiedział komuś, że ma „w d****” pewne (tu wymienił pewnych Semitów…) „…trybunały, co uznają małżeństwa gejowskie (wyraził się dosadniej), a nie uznają śląskiej narodowości”.

Można zresztą iść o zakład, że decyzje tego rodzaju nie są ze strony owego trybunału jakimkolwiek wyrazem „obiektywizmu”, lecz prostą konsekwencją braku państwowości śląskiej w Europie. Gdyby ona istniała, możnaby się z kolei założyć o każdą sumę, że trybunał nie ośmieliłby się nie uznać śląskiej narodowości.

Leave a Reply