Tajemnice życia Joanny d’Arc. Część 2: Pochodzenie. Odcinek 2: “Księga z Poitiers”

„Księga z Poitiers”! Uważana od dawna za zaginioną, a nawet za celowo zniszczoną – i nadal posiadająca taki status – była (lub dalej jest!) jednym z trzech najważniejszych manuskryptów dotyczących Joanny d’Arc – obok protokołów procesu skazującego ja w 1431 roku oraz protokołów procesu rehabilitującego ją w 1457 roku. A ze względu na skomasowane liczne wypowiedzi Joanny „Księga z Poitiers” plasuje się jako jeden z dwóch takich zbiorów, obok procesu z Rouen z 1430/1431. Pod pewnym względem jednakże „Księga” plasuje się nawet zdecydowanie na pierwszym miejscu: pod względem rzetelności zapisu wypowiedzi Joanny, gdyż pod adresem zapisu procesu z Rouen padały i padają w dalszym ciągu nieraz zarzuty celowego zniekształcenia wypowiedzi Joanny.

Joanna przybywa do Poitiers

„Księga z Poitiers” powstała jako rezultat przeszło dwutygodniowych (poczynając od 11 marca 1428/29) przesłuchań Joanny d’Arc przez katolickich duchownych i teologów, zarządzonych przez króla Karola VII. Jest to ten sławny epizod z początku publicznej kariery Joanny d’Arc, kiedy to Karol VII, zanim powierzył Joannie armię, miał pragnąć sprawdzenia, czy Joanna istotnie działała pod wpływem zlecenia o ponadnaturalnym charakterze. Egzaminacja odbyła się w marcu 1429 roku (według dawnej rachuby był to wciąż rok 1428, gdyż wówczas nowy rok liczony był nie od 1 stycznia, lecz od Wielkanocy).

Miejscem egzaminacji było Poitiers, gdyż było to wówczas jedyne większe francuskie centrum teologiczne, jakie pozostawało jeszcze wierne Karolowi VII. Pozostałe centra bowiem uznawały władzę króla Anglii, a dokładniej angielskiego regenta, księcia Bedforda.

Dokładnie to co Joanna mówiła w Poitiers, nie jest znane. Cytowane są jedynie znane z innych źródeł (głównie z procesu rehabilitacyjnego (1455/56) pojedyncze zdania podawane przez poszczególnych świadków.

Tak więc właśnie w Poitiers miała ona wypowiedzieć zdania, które cytujemy:

„Przybyłam od Króla Niebios, by złamać oblężenie Orleanu i aby doprowadzić Delfina do Reims, by został tam koronowany i namaszczony”.

Gdy egzaminatorzy orzekli (według zeznania brata Seguin de Seguin): „Lecz Bóg pragnie, by nie dawać ci wiary, jeśli nie ukaże się jakiś znak, że należy ci wierzyć; i nie doradzimy Królowi, by ci ufał i ryzykował armię dla twojego prostego oświadczenia.”

Na to Joanna:

„W imię Boga! („En nom Dieu!”), nie przybyłam do Poitiers, by dawać znaki! Ale zabierzcie mnie do Orleanu, a ja wam pokażę znak, dla którego zostałam posłana!”
Miała też dodać: „Poślijcie mi mężów w takiej liczbie, jaka wydaje się właściwa,  a ja pojadę do Orleanu.”

„Głos powiedział mi, że jest wolą Boga, by wyzwolić lud Francji od klęski, która nad nim ciąży”.

W tym momencie wtrącił się jeden z duchownych, Guilaume Aimery,mówiąc:

„Jeżeli jest wolą Boga, by ich uwolnić, to nie ma potrzeby wojska”.

Na to Joanna:

„En nom Dieu! Zołnierze będą walczyli, a Bóg da im zwycięstwo!”

To również tam, w Poitiers, w cięty sposób odpowiadać miała wspomnianemu bratu Seguin de Seguin. Gdy zagadnął on ją jakim dialektem mówił do niej ów „Głos”, na który się powoływała, nie pozostała mu dłużna, mówiąc: „Lepszym niż twój”. Gdy z kolei  zapytał on ją, czy wierzy w Boga, Joanna odpaliła: „Zaprawdę, bardziej niż ty!”

Jak już nawet z tych paru przykładów widać, rozmowy między nią a egzaminatorami nie zawsze się dobrze układały i Joanna w irytacji potrafiła też pokazać cięty język.

Podczas procesu w Rouen (1430/31) niejednokrotnie zapisy z Poitiers były wzmiankowane. Do tej „Księgi” odwoływano się tam co najmniej 14 razy, z czego co najmniej 12 razy uczyniła to Joanna i co najmniej dwukrotnie uczynili to jej sędziowie. Piszemy „co najmniej”, gdyż jest możliwe, że liczba odniesień mogła być nawet znacznie wyższa. Joanna wielokrotnie, odpowiadając na pytania sędziów, stwierdzała, że „polega na tym, co powiedziała gdzie indziej” – przy czym stwierdzenie takie mogło się zarówno odnosić do „Księgi z Poitiers” jak i innych okazji podczas procesu w Rouen. Aż dwukrotnie do zapisów w Poitiers odniesiono się, gdy Joanna odpowiadała na artykuł 6 z końcowych artykułów oskarżenia (2 maja 1431):

„Powołuję się na mego Sędziego, to znaczy do Boga i do tego co wcześniej odpowiedziałam i co jest (zapisane) w księdze”

I dalej:

„Zapytana czy odwołałaby się i podporządkowałaby się kościołowi w Poitiers, gdzie była egzaminowana, odpowiedziała:

– Sądzicie, że mnie tym sposobem weźmiecie i przyciągniecie do siebie?” (str. 251)

Nigdy jednak nie skorzystano w Rouen z rękopisu owej „Księgi”, co niektórych współczesnych nam autorów nieraz zastanawiało.

Jak wspomnieliśmy, „Księga z Poitiers” ma obecnie wciąż status „zaginionej”. Jednak w XX wieku co najmniej jeden autor twierdził, że ją czytał w jej manuskryptowym oryginale i to w wyjątkowo prominentnym miejscu w Europie. Tym autorem był francuski historyk o niemieckim nazwisku Edouard Schneider. Był on osobiście zaprzyjaźniony z papieżem Piusem XI, a gdy w latach 1920-tych powstało państwo watykańskie, został on jego honorowym obywatelem. Owym prominentnym miejscem zaś, w którym miał się on zaznajomić z „Księgą z Poitiers”, była Biblioteka Watykańska w 1933 roku.

Inny autor, Gerard Pesme, napisał 4 czerwca 1972 roku do papieża Pawła VI wyjątkowo obszerny list, w którym opisał (między szeregiem innych rzeczy) swoją konwersację ze Schneiderem. List ten został w całości przytoczony w cytowanej przez nas niejednokrotnie  książce M. Gaya i R. Senziga „L’Affaire Jeanne d’Arc”. Tu cytujemy jedynie fragment odnoszący się bezpośrednio do tej rozmowy:

„Po przeczytaniu pracy kolegi naukowca, pracy opublikowanej w roku 1952 i zatytułowanej „Jeanne d’Arc et ses Lys, la légende et l’histoire” („Joanna d’Arc i jej Lilia, legenda i historia”), udałem się na spotkanie z nim za ponagleniem Jeana Grimoda, innego historyka, który ostrzegł mnie: „On ci powie wszystko, ale niczego nie  da na papierze”.

Zostałem przyjęty szczególnie uprzejmie przez Edouarda Schneidera, który obszernie ze mną rozmawiał przez dwie godziny z intensywnością i inteligencją i który wykazał się ogromną pamięcią. Jak wspomniałem powyżej, na jaw wyszło, co następuje:

– Czytałem pańską świetną książkę o Joannie d’Arc. Potwierdza pan w niej jej królewskie urodzenie, ale nie przytacza pan żadnego dowodu. Aby być tego pewnym, musi pan posiadać taki dowód. Czy mógłby mi pan powiedzieć gdzie mogę znaleźć te dowody?

– Ależ… w Watykanie! – wykrzyknął, wyrzucając w górę ramiona, jak to czynił Churchill, gdy zwracał się do tłumu – W „Livre de Poitiers”… Pewnego dnia, gdy byłem w Bibliotece Watykańskiej w towarzystwie Monsignora Tisseranta, który był Bibliotekarzem Watykańskim, zauważyłem zamkniętą szafę i uśmiechając się zapytałem, czy to tam, Monsignore, można znaleźć tajne kolekcje watykańskie?

– Nie ma żadnych tajnych kolekcji watykańskich, odpowiedział.

– Czy byłoby możliwe, abym uzyskał wgląd do dokumentów przechowywanych w tej szafie?

Po pewnym wahaniu Mgr Tisserant zgodził się i poszedł poszukać klucza na swym biurku. Szafa została otwarta i znalazłem tę sławną Księgę z Poitiers, której zaginięcia gorzko żałowali wszyscy historycy Francji. W rzeczywistości nie jest to księga, lecz manuskrypt zapisanych przesłuchań, którym Dziewica Joanna poddała się w Poitiers w 1428 roku, oraz jej odpowiedzi wobec komisji eklezjalnej stworzonej przez króla. Zauważyłem, że księża nie wierzyli w „głosy”, które Joanna miała słyszeć i że odmówili oni uznania jej statusu jako „posłańca Boga”. Wobec tego uporu, który zaniepokoił króla, okazało się konieczne posłanie dwóch mnichów do Domrémy w celu przeprowadzenia dochodzenia na miejscu. To właśnie ten raport owych dwóch mnichów wspomina, że w tej małej wiosce trzydziestu ognisk („de trente feux” – czyli po prostu „trzydziestu domostw” – przyp. MM) wszyscy mieszkańcy potwierdzili, że Joanna była córką Królowej Francji, urodzonej jako Izabela Bawarska, i jej kochanka, Księcia Ludwika Orleańskiego, brata Króla Karola VI.

Skopiowałem ten raport, jak również część przesłuchań, gdy parę dni później Mgr Tisserant widząc mnie pracującego zapytał co w tych dokumentach znalazłem tak interesującego. Wahałem się, by mu to powiedzieć, obawiając się, że nie byłby tym uszczęśliwiony. Był to spory skandal! Nie trzeba rozwodzić się nad tym, co stało się potem: kazał mi przysiąc, że nigdy nie ujawnię na piśmie mego niezwykłego odkrycia, ponieważ to oznaczałoby ryzyko destrukcji mistycznej legendy stworzonej przez rodzinę królewską w celu zakamuflowania tych nieprawych narodzin, których ujawnienie mogłoby zbastardyzować Delfina…”

Przypomnijmy: ów „Delfin” czyli Karol VII, tenże sam, który kazał poddać Joannę przesłuchaniom w Poitiers, został już raz „zbastardyzowany” po traktacie w Troyes (1420), mocą którego to traktatu żyjący jeszcze wówczas Karol VI pozostałby na tronie francuskim aż do swej śmierci, potem zaś jego miejsce miał zająć angielski król Henryk V, sławny zwycięzca w bitwie pod Azincourt. W tym celu następca tronu, czyli Karol VII, został „zbastardyzowany” przez swoją własną matkę, królową Izabelę Bawarską (czyli tą samą, która – według Schneidera – miała być również matką Joanny). Chodziło o to, by nie mógł stanąć na drodze Henrykowi V… Spodziewano się, że żyjący król Karol VI prędko umrze, gdyż od dłuższego czasu chorował. Niespodziewanie jednak szybciej umarł Henryk V (1422). Wojna o władzę we Francji  przedłużyła się.

Możemy sobie wyobrazić co by było, gdyby nagle okazać się miało, że Joanna d’Arc, której akcji militarnej Karol VII zawdziączał swą koronę, okazała się być rzeczywiście córką królowej i księcia Orleanu, a zatem siostrą lub siostrą przyrodnią Karola VII i to siostrą z nieprawego łoża! Stare podejrzenia, że i sam Karol VII może istotnie jednak też być bękartem, mogły w takiej sytuacji jedynie ożyć na nowo i zaognić sytuację polityczną…

Oczywiście fakt, że Schneider (oraz Pesme) twierdzili, że Joanna była córką królowej Francji, nie jest samo w sobie dowodem, że nią była w istocie. Nawet jeżeli wspomniany raport owych dwóch mnichów istotnie zawiera informację, że tak twierdzili mieszkańcy Domremy (i to na dodatek wszyscy!), też nie jest tego dowodem. W końcu w XV wieku też istniało coś takiego jak „plotka” czy „fama”, a mieszkańcy wsi nie byli mniej skłonni do plotek niż mieszkańcy miast. Ale informacja ta może jednak również stanowić ważną wskazówkę co do pochodzenia Joanny d’Arc. Taką możliwość musimy również, z konieczności, brać pod uwagę.

To, że historycy nie traktują sprawy zawartości Księgi z Poitiers za ostatecznie rozstrzygniętą, nie dziwi. Skoro nie widzieli oni tego dokumentu osobiście ani nie jest on im znany w odpisach czy drukowanych kopiach, naruszyliby integralność własnej profesji, gdyby w takich warunkach zdecydowali się na ostateczne konkluzje. Z drugiej jednak strony sami naruszają te same fundamentalne zasady swego zawodu, gdy starają się całą sprawę „w grobowy sposób” zamilczeć tak, jakby w ogóle nie istniała.

Czy w ogóle da się w głowie pomieścić fakt, że milczą oni po tym, gdy ich kolega po fachu oświadczył, że widział na własne oczy manuskrypty od dawna uważane za zaginione?

Wyobraźmy sobie na przykład, że pewien historyk (obojętnie już czy polski czy zagraniczny) w wywiadzie z kimś ujawnia, że podczas zbierania materiałów do swej ostatniej książki natknął się w archiwach brytyjskich służb specjalnych na dokument potwierdzający, że wiosną 1943 roku służby te otrzymały rozkaz przygotowania zamachu na generała Sikorskiego. Można sobie wyobrazić jakie poruszenie wiadomość ta wywołałaby wśród historyków (i nie tylko historyków), zwłaszcza polskich, pomimo tego, że żaden z nich nie widział owego dokumentu na własne oczy. O tym, że takie poruszenie miałoby miejsce NA PEWNO, wiemy już z faktu, że nie tak dawno, na skutek pogłosek, że gen. Sikorski został otruty, dokonano ekshumacji jego szczątków w celu przeprowadzenia badań. Co prawda nie natrafiono na ślady trucizmy w kościach, dyskusji jednak to nie zamknęło, gdyż znane są trucizny bardzo szybko się rozkładające, których śladów w związku z tym nie da się odnaleźć.
Niejednokrotnie da się słyszeć opinię, że „Księga z Poitiers” została prawdopodobnie zniszczona przez przeciwników Joanny d’Arc. Nie jest jednak pewne dlaczego mieliby to uczynić, ani też to, czy byliby jedynymi posiadającymi motyw dla tego aktu destrukcji.
Wiemy bowiem, że duchowni egzaminujący Joannę w Poitiers nie wydali królowi Karolowi VII jednoznacznie gloryfikatorskiej opinii o niej, a jedynie uznali, że nie znaleźli w niej niczego heretyckiego, czegoś, co by ją mogło definitywnie zdyskwalifikować.

Ta opinia w pewnej mierze pokrywa się z tym, co na temat nastawienia owych teologów mówił Edouard Schneider. Zatem jeśliby istotnie „Księga” uległa destrukcji, to żarliwi „zwolennicy” Joanny też mogliby posiadać po temu własny motyw.

Ale jeśli tak, to czemu nie uległy destrukcji protokoły jej procesu skazującego? Przecież i w ich wypadku zarówno „zwolennicy” jak i wrogowie Joanny mieliby powód ku takiej destrukcji. „Zwolennicy” dlatego, że Joanna w tamtym procesie nieraz wyrażała się w sposób, który i dzisiaj, w czasach o wiele liberalniejszych, uznanyby został za heretycki. Oraz dlatego, że protokoły te wskazują, że Joanna nieraz posługiwała się kłamstwem pomimo zaprzysiężenia. Przeciwnicy zaś dlatego, że protokoły te pokazują jednocześnie matactwa trybunału, który wręcz silił się, by cokolwiek wykorzystać w swej hipokryzji dla obciążenia oskarżonej.

W roku 1457, roku oficjalnej rehabilitacji Joanny, istotnie zniszczono, niejako symbolicznie tylko jeden egzemplarz protokołów z Rouen. Do dziś znane są 3 inne egzemplarze w samej tylko Francji i jeden w Anglii, który wykonany został specjalnie dla króla Anglii. Nikt tych egzemplarzy nie zniszczył i do naszych czasów zachowały się one w znakomitym stanie. Rzym bez wątpienia też posiadał co najmniej jedną kopię, bo w końcu chodziło o oficjalny proces prowadzony przez eklezjalną inkwizycję.

Ponieważ takich dokumentów nie sporządzano tylko w jednym egzemplarzu, lecz co najmniej w kilku, zatem i „Księga z Poitiers” musiała być spisana w co najmniej kilku kopiach. Jedną dostał król Karol VII, który całą tę formalność egzaminacji teologicznej zainicjował. Kilka egzemplarzy pozostawałoby w rękach kościelnych, bo – podobnie jak w wypadku procesów w latach 1430/1431 w Rouen i w latach 1456/57 w Paryżu – chodziło o procesy kościelne. A w takim wypadku można spokojnie założyć się, i to bez żadnego ryzyka błędu, że i Rzym posiadał co najmniej jeden egzemplarz – pytanie tylko pozostaje, czy dalej go posiada… My osobiście nie mamy co do tego cienia wątpliwości.

Gdy Joanna była sądzona w Rouen, za każdym razem zadawane jej pytania oraz jej odpowiedzi były notowane aż przez kilku skrybów naraz (czterech, pięciu itd). Potem, pod wieczór każdego takiego dnia, owi skrybowie spotykali się w domu zajątym przez biskupa Cauchona i do późna w nocy porównywali te sporządzone na gorąco po francusku zapisy, w wyniku czego powstawała kolejna kopia, którą potem tłumaczono także na łacinę. A w Poitiers też rozmaici ludzie spisywali jej odpowiedzi, zwłaszcza, że teologowie odwiedzali ją także w miejscu, w którym się zatrzymała (w domu Jeana Rabateau) i tam też ją egzaminowali.

Jednak uwagi tu czynione wobec Watykanu mogą też być równie dobrze wymierzone w szereg innych autorytetów. W końcu skoro „Księga” istnieje w kilku egzemplarzach, to spoczywają one także poza Watykanem, na przykład w archiwach diecezjalnych Francji lub we francuskich archiwach państwowych. A bardziej ogólnie już, wyjątkowo „parszywe” podejście do archiwaliów jest niemalże na porządku dziennym także i gdzie indziej. W 1945 roku Amerykanie wywieźli całe tony archiwaliów III Rzeszy do USA, gdzie są one strzeżone tak, jakby chodziło o „rezerwy złota” i tylko nieliczni, wyselekcjonowani historycy mają do nich dostęp, a i im nie wszystko jest udostępniane.

Wyobraźmy sobie naszą własną reakcję w Polsce, gdyby tak nasze archiwa z lat II Rzeczypospolitej (1918 – 1939) zostały w podobny sposób zabrane do Rosji, podobnie tam strzeżone i gdyby tylko nielicznym autorom Rosjanie udostępniali je, nawet i tym nielicznym nie pozwalając korzystać z całego tego materiału…

Nie jesteśmy w stanie udzielić tu ostatecznej odpowiedzi na pytanie „Czy ‘Księga z Poitiers’ istnieje?”. Możemy jednak stwierdzić coś innego: że jesteśmy osobiście przekonani, że nie tylko istnieje, ale na dodatek w kilku egzemplarzach, jeden w Watykanie, a pozostałych kilka we Francji, czy to w rękach kościelnych czy też państwowych. I że stan, w jakim te egzemplarze istnieją, jest tak samo doskonały, jak stan zapisów obydwu procesów Joanny d’Arc.

To prawda, że kościół niejednokrotnie niszczył „niepożądane” księgi – ba, niszczył nawet, i to niejednokrotnie wręcz jak najbardziej fizycznie, także ludzi za sam fakt posiadania lub rozpropagowywania takich „niepożądanych” ksiąg.

Jednak jeżeli to on sam cokolwiek gromadził – również gdy nie zamierzał tego propagować – wtedy nie niszczył, lecz starannie zachowywał. W takich wypadkach koóciół, a zatem i kościelny „Rzym”, był nie niszczycielem, lecz „chomikiem”, który gromadził ile się dało i co się dało. To właśnie z tego powodu zbiory watykańskie są dzisiaj zdecydowanie największym na świecie zbiorem manuskryptów świata zachodniego. Nie byłyby nimi, gdyby wewnątrz nich istniało takie szależstwo destrukcji jak w szeregach inkwizycji…

A już w żadnym wypadku nie jesteśmy w stanie zgodzić się z sugestią, że ktokolwiek mógł zniszczyć dokument taki jak „Księga z Poitiers”. Jest  to bowiem oficjalny kościelny zapis jak najbardziej oficjalnych kościelnych egzaminacji. O ile kościół nie był skłonny zatem niszczyć posiadanych przez siebie dokumentów obcych, tym bardziej nie jest on znany z jakichkolwiek chęci niszczenia swoich własnych dokumentów, dokumentów, które sam sporządził.

 

Leave a Reply