Reinkarnacja – czyli wszystko w porządku, Panowie!

Poniższy tekst stanowi próbę spojrzenia – oczami reinkarnacjonisty – na dyskutowane niejednokrotnie zagadnienie wiary w reinkarnację, także w kościele chrześcijańskim od początku jego istnienia. Warto również pokrótce zaprezentować chrześcijanom nieznającym historii kościoła skąd wzięły się dzisiejsze kategoryczne stwierdzenia apologetów, teologów i hierarchów, według których wiara w reinkarnację jest jakoby “nie do pogodzenia” z chrześcijaństwem.

Od czasów najdawniejszych…

Wiara w reinkarnację wydaje się być bardzo stara. Potwierdza to m.in. fakt występowania jej wśród niepiśmiennych ludów w rozmaitych częściach świata, jak na przykład lud Arunta (lub “Aranda”) w centralnej Australii. Ludy te wyznają ideę preegzystencji duszy i reinkarnacji. Przykłady takie zdają się wręcz sugerować, że wiara ta wyrosła wraz z początkiem ludzkiej kultury jako takiej. Jest ona obecna (w rozmaitych formach) np. wśród ludów Afryki Zachodniej (ludy Ewe, Edo, Igbo, Yoruba), Południowej Afryki (Bantu i Zulusi), Indonezji, Oceanii, Nowej Gwinei czy obu Ameryk.

“Wśród ludów Yoruba i Edo wiara w ponowne narodzenie zmarłych przodków pozostaje mocną i żywą siłą kulturową po dziś dzień. Jest ich zwyczajem nazywanie każdego chłopca “Ojciec Has Powrócił”, a każdej dziewczynki “Matka Has Powróciła”. Zulusi wierzą, że duch każdej osoby przechodzi serię ponownych narodzin w ciałach rozmaitych zwierząt, od małych insektów aż po słonie, aż wreszcie pojawia się ona w ludzkim ciele, gdzie rodzi się ponownie. W końcu, osiagnąwszy szczyt ludzkiej egzystencji, dusza jednoczy się z wyższym duchem, od którego pochodzi.”  (Encyclopedia of Religion, t. XII  s.265-266; oprac. J. Bruce Long)

Podobne wierzenia odnotowano wśród australijskich Aborygenów. Według nich duch zmarłego przodka, po pobycie przez pewien nieokreślony czas w kraju umarłych, powraca do świata żywych wstępując w ciało matki w momencie poczęcia. “Ojciec zdaje się nie mieć bezposredniego wpływu na zapłodnienie matki. Za to przyszła matka otrzymuje nowe życie przebywając w pobliżu lokalnego centrum totemow zwanego ‘oknanikilla’, gdzie duch (‘alcheringa’) lub dusza zmarłego przodka oczekuje ponownych narodzin.” (tamze, s.266). Warta odnotowania jest ta wiara w poczęcie z ducha u ludów tak dalekich od miejsc znanych z Biblii.

W starożytnym Egipcie odnajdujemy ślady takich wierzeń w kulcie faraonów. Później rozwinęły sie one do tego stopnia, że w wieku V p.n.e. Herodot twierdził wręcz, że to Egipcjanie jako pierwsi wierzyli w reinkarnację. Według jego zródeł Egipcjanie wierzyli, że dusza jest nieśmiertelna, że po śmierci człowieka przechodzi przez wcielenia w rozmaitych gatunkach, by w koncu narodzić się ponownie w ciele ludzkim. Caly ten cykl narodzin miał sie dokonywać w ciągu trzech tysięcy lat.

Najpełniej jednak doktryna ta rozwinięta została w Indiach (hinduizm, buddyzm, jainizm, sikhizm oraz sufizm) oraz w Grecji (Pitagoras, Empedokles, Platon, Plotyn). Jest rzeczą prawdopodobną, że starożytni Grecy przejęli ją z Indii. Tak czy owak istnieje ona tam co najmniej od czasów Pherycydesa z Syros (VI w.p.n.e.) oraz jego ucznia Pitagorasa.

Według Empedoklesa (490-430 p.n.e.) nic w kosmosie nie zostaje stworzone ani zniszczone. Wszelkie życie przechodzi transmutację. Dusze nieczystych są skazane na transmigrację przez trzydzieści tysięcy lat poprzez rozmaite formy wcieleń. Ucieczka od owego przeznaczenia wiedzie przez długi proces oczyszczania, a jego warunkiem jest unikanie jedzenia mięsa zwierząt, których dusze mogły niegdyś przebywać w ludziach.

W kulcie misteryjnym zwanym orfizmem (opartym na wierze w życie, śmierć oraz zmartwychwstanie boga Orfeusza) cel owego wyzwolenia z cyklu reinkarnacji realizowany był poprzez dzwiganie duszy do coraz to wyższych stopni duchowej egzystencji. Było to osiągane poprzez uczestnictwo w praktykach sakramentalnych w braterstwach orfickich. Przyjmując owe sakramenty (a odbywało się to w sekretnych miejscach i często w nocy), wierny otrzymywać miał siłę boskiego życia. Ten dar, kultywowany poprzez medytację, modlitwę i wegetarianizm, był w stanie wreszcie przynieść duszy wolność od reinkarnacji.

U Żydów…

W religii żydowskiej pogląd o transmigracji dusz rozwijał się stopniowo, tak samo zresztą jak pogląd o zmartwychwstaniu ciał. Nie jest celem pokazywanie tutaj całego ciągu tego rozwoju, gdyż byłby to materiał na osobny artykuł. Zaznaczymy tu jedynie tendencje w myśli żydowskiej w I w.n.e., czyli w czasie gdy rodziło się chrześcijaństwo, na podstawie stwierdzen zawartych w pracach Józefa Flawiusza (37 – ok.101 r.n.e.). Oto, co pisał on w tej materii o Saduceuszach:

“Lecz doktryna Saduceuszów jest taka: że dusza umiera wraz z ciałem; nie uznają oni tez przestrzegania czegokolwiek poza tym, czego wymaga prawo (…) nie uznają przeznaczenia i twierdzą, że coś takiego nie istnieje oraz że wydarzenia w ludzkich sprawach nie są jego dziełem; uważają natomiast, że wszystkie nasze działania są w naszych rękach, tak więc my sami jestesmy sprawcami tego co dobre i zło spada na nas z naszego własnego szaleństwa.” (“Antiquities of the Jews”)

Z kolei o Faryzeuszach:

“…Wierzą oni również, że dusze mają w sobie nieśmierelny rygor oraz że pod ziemią będą kary i nagrody zależnie od tego czy żyły cnotliwie czy występnie w tym życiu; i że te ostatnie mają być wtrącone do wiecznego więzienia, jednak te pierwsze mają mieć siłę, by odżyć i żyć na nowo; dzięki której to doktrynie są oni w stanie przekonywać masy ludzkie…” (“Antiquities of the Jews”)

O Esseńczykach zaś napisał:

“Jest ich stałym wierzeniem, że ciało jest zniszczalne, a tworząca je materia nietrwała, jednak dusza jest nieśmiertelna i niezniszczalna. Emanujące z niebios, dusze te usidlone zostaja w więzieniu ciała, do którego wciągane sa przez rodzaj naturalnego czaru; gdy jednak uwolnione zostają z więzów ciała, wtedy, niczym wyzwolone od długiej służby, radują się i unoszą w górę…” (“Wojna Żydowska”)

Jak więc widać, poglądy Żydów w tej mierze różniły się między sobą w zależności od tego, które stronnictwo je reprezentowalo. Takich stronnictw (dziś powiedzielibysmy zapewne: “denominacji”) wymienia sie z tamtego okresu od siedmiu do czternastu. Były miedzy nimi rywalizacje, spory, nawet odżegnywanie od czci i wiary, ale dziś nikt nie ma wątpliwości, że wszystkie one reprezentowały jednak religię żydowską. Nie ma zatem powodu – tak nawiasem – by uznawać, że różnice między nami dzisiaj (w tej samej kwestii) decydują o czyjejś przynależności (lub nieprzynależności) do chrześcijaństwa.

Na skutek naturalnego rozwoju własnej myśli religijnej Żydów oraz dzięki wpływom innych religii wykształcił się zatem pewien pogląd, że dusza istnieje zanim rodzi się cialo, że zostaje w nim uwięziona, a po śmierci ciała odbywa dalszą wedrówkę.

I nie ma się co dziwić takim interpretacjom, gdy się weźmie pod uwagę, że autorzy żydowscy, zwłaszcza w wielonarodowej i wielokulturowej Aleksandrii, starali się przedstawić swego boga jako Boga powszechnego, identycznego z platoniczną wizją boskiej Jedności. Na przykład w piśmie znanym jako “List Aristeasa” (II lub I w.p.n.e.) porównano Jahwego z Zeusem, opowiadając się za harmonią między Żydami i Grekami, którzy wspólnie dzielą jedną kulturę i wizję Dobrego Życia.

Stary Testament nie ma niczego do powiedzenia na interesujacy nas temat. Niemniej jednak w religii żydowskiej, kładącej większy nacisk na życie na ziemi niż na życie pozagrobowe, nie było niczego w rodzaju “dogmatu” dotyczącego życia po śmierci. Wiele pozostawiano opinii samych wierzących. Idea “transmigracji dusz” (po hebrajsku: “gilgul ha’ne’shamot”) jest dobrze znana w religii żydowskiej i to od czasów antycznych (“Zohar” z I w.n.e.). “Koncept ten można porównać do płomienia jednej świecy zapalającego następną. Podczas gdy esencja drugiego płomienia pochodzi od pierwszego, drugi płomień jest bytem niezależnym” – jak wyjaśnia w internecie rabin Shraga Simmons z Jerozolimy. http://judaism.about.com/library/3_askrabbi_o/bl_simmons_reincarnation.htm

Teza o logice konkretnej antropologii żydowskiej jako argumencie “wykluczającym” reinkarnację również nie wytrzymuje więc tutaj krytyki, sprawia raczej wrażenie traktowania tejże antropologii tak, jakby się ona rozwijała na Marsie lub na Księżycu, w całkowitym oderwaniu od wpływów innych formacji kulturowych i jakby była pozbawiona możliwości normalnej wymiany myśli z tymi formacjami. Podane przykłady pokazują jasno, że taka wymiana istniała i że nie pozostała ona bez wpływu również na ową antropologie. Antropologia, tak samo jak każda inna dziedzina, podlega prawom rozwoju. Jesli się nie rozwija, to tym gorzej dla niej.
Wiara w reinkarnację jest zreszta obecna takze w tworczości literackiej dzisiejszego judaizmu. http://www.pinenet.com/~rooster/bta-faq1.html

Milczenie grzmiące niczym armaty…

Biblia Nowego Testamentu również nie ma absolutnie niczego do powiedzenia bezpośrednio na ten temat. O ile najstarsze pisma Starego Testamentu powstawały w czasach, gdy kultura żydowska najprawdopodobniej nie miała jeszcze dobrze rowiniętego tego rodzaju wiary, o tyle późniejsze milczenie Biblii w tym względzie jest bardziej zastanawiajace. Ostatnie księgi Starego oraz wszystkie pisma Nowego Testamentu spisane zostały jednak, gdy istniały żywe kontakty z kulturami oferujacymi wiarę w reinkarnacje, zwłaszcza dotyczy to kultury greckiej, choć oczywiście nie tylko. Wiadomo na przykład, że w I stuleciu n.e. w Aleksandrii aktywną działalnosć misyjną prowadzili mnisi buddyjscy.

Autorzy ewangelii zdawali się pisać z pozycji “siedzących na płocie”: z jednej strony wiernie starali się (tak jak to rozumieli) czerpać ze Starego Testamentu, próbując wykazać, że Pomazaniec wypełnił “proroctwa” starożydowskie. Jeśli w samej tylko ewangelii “według Mateusza” (“kata Mathaion”) znajdujemy az 57 cytatów starotestamentowych (niby 58, ale jednego z tych cytatów nie ma w ST), a przecież ewangelia ta nie jest zbyt długim utworem, to wpływ to istotnie pozostający poza wszelką dyskusją. Piszący ewangelie jednak z drugiej strony okazali się być autorami na tyle nieortodoksyjnymi, że zaadaptowali i przypisali Pomazańcowi mity pogańskie o wcielonym Bogu narodzonym w grocie z dziewicy, nauczającym i oferującym swym uczniom Ciało i Krew w postaci chleba i wina, skazanym, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym trzeciego dnia, by zbawić rodzaj ludzki. Jest zatem rzeczą jak najbardziej naturalną, że pisali oni swe dzieła dla czytelników (oraz słuchaczy) niekoniecznie żydowskich i niekoniecznie “ortodoksyjnych”. Zwłaszcza, że pisali je z dala od Jerozolimy, w miejscach, gdzie Żydzi stanowili mniejszość, często wręcz znikomą. Abstrahując już od tego, czy podzielali poglądy swych odbiorców, pisali je tak, by mogły one być zaakceptowane przez jak największą ich liczbę. Przyjrzyjmy się jednemu fragmentowi z ewangelii wg. Mateusza, ktory niejednokrotnie brany jest “na sztandary” przez obie strony “reinkarnacyjnej debaty” jako potwierdzający ich tezę:

“Wtedy zapytali Go uczniowie: Czemu więc uczeni w Piśmie twierdzą, że najpierw musi przyjść Eliasz? On odparł: Eliasz istotnie przyjdzie i naprawi wszystko. Lecz powiadam wam: Eliasz już przyszedł, a nie poznali go i postąpili z nim tak, jak chcieli. Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Wtedy uczniowie zrozumieli, że mówił im o Janie Chrzcicielu.” (Mt 17; 10-13)

W cytowanym fragmencie nie ma nawet stwierdzenia, że Pomazaniec “nazwał” Baptistesa Eliaszem. Stwierdzono tam jedynie, że uczniowie “zrozumieli” wypowiedz Christosa jako odnoszącą się do Jana. Zostało to więc w tekście pozostawione wierze i myśleniu Apostołów, tak jak pozostawione zostało to również czytelnikom. Ten fragment (tak jak inne) ani nie potwierdza doktryny reinkarnacyjnej ani też nie przemawia przeciwko niej. Czytelnik mógł zatem zaakceptować podaną informację nie tylko dzięki sposobowi jej napisania przez autora, ale również dzięki sposobowi, w jaki on sam te informację odczytał. Czy zatem widział on w Chrzcicielu Eliasza “symbolicznego” czy też “reinkarnowanego”, nie zdawało się odgrywać żadnej roli. Ważne było, że uznał go on za zwiastuna Pomazańca. Cokolwiek bowiem powiedzieć o autorach ewangelii, trudno zakładać, że byli oni ludzmi głupimi, którzy nie mieliby absolutnie zadnego pojęcia jak próbować “przemawiać” do ludzi reprezentujęcych rozmaite “tła” kulturowe, zwłaszcza jeśli sami się o te “tła” ocierali niemal każdego dnia.

Jednak niejednokrotnie autorzy pism biblijnych bez skrępowania wyrażali się negatywnie (z wrogościa lub niczym nie skrywaną pogardą) o wierzeniach lub praktykach uważanych przez siebie za niewłaściwe. W przypadku Nowego Testamentu przychodzi nieodmiennie na myśl literatura autorstwa św. Pawła lub też jemu przypisywana. Nie było wprost takiego wierzenia czy praktyki uważanej przez niego za niewłaściwą, której by on nie skrytykował. “Skrytykował” – to bardzo delikatne wyrażenie, gdyż niejednokrotnie człowiek ten (oraz pózniejsi autorzy podajacy sie za niego) nie wahał się wyrażać w sposób, który dzisiaj wielu uznałoby wręcz za obraźliwy, jak np. wtedy, gdy “obrzezaczom” radził “pójść na całego i wykastrować się” (Gal 5;12). Wielokrotnie czytamy w tych pismach ostrzeżenia a to przed wielbieniem innych bogów, a to znów przed oddawaniem czci wizerunkom itd i to istotnie w formie wręcz niewybrednej. Ale on nigdy – podobnie jak inni autorzy – nie wypowiadał się na temat reinkarnacji, ani w negatywnym ani tez w pozytywnym sensie. Zachował pod tym względem całkowite (i trzeba przyznać, że dość zagadkowe) milczenie. Wystarczy spojrzeć na listę miejsc, do których Paweł wysyłał swoje listy (Korynt, Rzym, Tesalonika…) lub na mapkę jego podróży (publikowaną w niektórych wydaniach Biblii), by stwierdzić, że praktycznie nie było tam takiego miejsca, w którym wiara w taką czy inną forme reinkarnacji nie byłaby dość rozpowszechniona.  Jeśli istotnie reinkarnacja “nie dała się pogodzić” z wiarą chrześcijańską, a kontakty z religiami i kultami ją oferującymi były praktycznie wówczas nieograniczone (a nie brakowało jej też samym Żydom), to dlaczego nie odżegnano się od takich wierzeń jednoznacznie i nie ostrzegano przed ich “zgubnymi” skutkami? Skąd to zadziwiajace milczenie?  Zastanawiając się nad możliwymi przyczynami warto pamiętać, że milczenie ma również swoją wymowę.

O tym, jak głośne potrafi być milczenie, przekonujemy się wielokrotnie w życiu codziennym. Tu pozwolę sobie odejść na moment od tematu. Przypominam sobie rozmowę, którą odbyłem szereg lat temu tutaj z pewną singapurską Chinką. Było to na krótko przed przekazaniem przez Wielką Brytanię Chinom komunistycznym wladzy nad Hong Kongiem. W pewnej chwili powiedziała mi:

-“Wiesz, gdy przybyli Anglicy, to byli bardzo aroganccy…”
-“Tak –  zgodziłem się – mogę to sobie wyobrazić, że tak było. No, ale gdybyś miała teraz do wyboru, to którą władzę wolałabyś dla Hong Kongu: odchodzącą brytyjską czy nadchodzącą chińską?”

Odpowiedzią jej było calkowite milczenie. Ale to właśnie owo milczenie grzmi w mojej głowie po dziś dzień niczym ciężkie działa

Podobnym przypadkiem “ciężkich dział” (i to aż dwudziestu siedmiu, bo tyle jest ksiąg w NT) jest milczenie autorów nowotestamentowych w sprawie oceny reinkarnacji. Owo milczenie daje w sumie cztery podstawowe możliwości odnośnie ich stanowiska w tej sprawie:

  1. totalnie akceptowali oni wiarę w reinkarnację do stopnia uznania jej wręcz za   bezdyskusyjną,
  2. nie mieli na jej temat zdecydowanego zdania, więc woleli się nie wypowiadać,
  3. nie akceptowali jej osobiście, ale też nie widzieli w niej niczego niewłaściwego
  4. akceptowali osobiście, ale nie uważali za stosowne komukolwiek jej narzucać

Bardziej prawdopodobne wydaja się trzy ostatnie mozliwości, najmniej prawdopodobną – pierwsza. Tak czy inaczej, jeśli oni sami powstrzymali się przed jej potępianiem, będąc świadkami jej istnienia wówczas, to z jakiego powodu mielibyśmy my to czynić teraz niejako “za nich”?   

Jak za apostołów, tak i później…

O niektórych pismach Nowego Testamentu wiadomo dzisiaj już, że powstały w II wieku n.e. a zatem po śmierci apostołów. Pisma te również nie zająkują się ani razu krytyką reinkarnacji (choc z drugiej strony oczywiście jej także nie zachwalają). Oznacza to jedynie, że panowała tolerancja wobec takich poglądów i to nawet wśród tych chrześcijan, którzy reprezentowali tak zwany nurt “ortodoksyjny” (biorę w cudzyslów, gdyż trudno byloby obecnie powiedzieć który nurt mógłby uchodzić za ortodoksyjny w pierwszych dziesiecioleciach tego ruchu religijnego). Przykładami służą niektórzy z “Ojców Kościoła” (i znów posługuję się cudzysłowem, gdyż o tym, kogo uznawano za takich ojców, decydowali później przywódcy jednego tylko nurtu. Traktuję zatem owo pojęcie jak najbardziej umownie, bo trudno byłoby mi wykazać np., że Justyn Męczennik zasługiwałby na takie miano bardziej niż Walentyn czy Basilides). Do owych ojców zaliczają się m.in.:

Św Klemens z Aleksandrii

“Istnieliśmy długo przed powstaniem świata; istnieliśmy w oczach Boga, gdyż jest naszym przeznaczeniem żyć w Nim. Jestesmy myślącymi stworzeniami Boskiego Slowa; dlatego też istnieliśmy od początku, gdyż na początku było Słowo (…) Nie po raz pierwszy okazuje On nam milosierdzie w naszych wedrówkach, On miał je dla nas od samego początku…” (“Egzorty do Pogan”)

Św Grzegorz, biskup Nyssy

“Jest absolutnie konieczne, by dusza została uzdrowiona i oczyszczona, a jeśli nie nastąpi to w ciągu jednego życia na ziemi, to musi to zostać osiagnięte w przyszłych żywotach ziemskich”

Orygenes

“Dusza nie ma ani początku ani końca (…) Przychodzi ona na ten świat wzmocniona sukcesami lub osłabiona porażkami w swym poprzednim życiu. Jej pozycja w tym świecie jako miejscu wyznaczonym do uzyskiwania honoru lub dyshonoru zdeterminowane jest jej poprzednimi zasługami lub winami. Jej uczynki w tym świecie wyznaczają jej miejsce w świecie, który następuje  po obecnym…”  (“De Principiis”)

Św Augustyn co najmniej brał pod uwagę możliwość reinkarnacji:

“Powiedz mi, Panie…powiedz, czy me dzieciństwo nastąpiło po innym moim wieku, co umarł przed nim? Czy był nim ten, który spędziłem w łonie matki? (…) a znowu cóż było przed owym życiem, O Boze, radości ma, czy byłem gdziekolwiek czy w jakimkolwiek ciele? Nie mam nikogo, ktoby mi to powiedział, ani ojca, ani matki, ani doświadczenia innych, ani też własnej mej pamięci.”  (“Wyznania Św. Augustyna”)

Nie dysponujemy danymi mogącymi przesądzić o proporcjach liczbowych czy procentowych reinkarnacjonistów we wczesnym chrześcijaństwie, nie wiemy nawet co stanowilo “główny nurt” w pierwszych dziesiątkach lat jego istnienia. Faktem jednak pozostaje, że w pierwszych wiekach naszej religii reinkarnacja nie wywoływała rażących kontrowersji. Dopiero dziesiątki lat po śmierci Orygenesa (zm. W 253 r.n.e.) kontrowersje te przybierać zaczęły na sile. Nie oznacza to, że od tamtego czasu zmniejszac się zaczeła liczba akceptujących poglad o reinkarnacji, a jedynie, że niektórzy eminentni przedstawiciele kościoła (Methodius z Olimpu, Piotr z Aleksandrii, Epifaniusz z Salaminy, Teofil z Jerozolimy, św. Hieronim (1), no i oczywiście cesarz Justynian) publicznie i głośno zaczęli atakować Orygenesa i jego doktryne. Stał się on obiektem ostrych debat na przełomie IV oraz V wieku. Ostatecznie potępiony został on w roku 553 (a więc dokładnie 300 lat po śmierci… i co to znaczy “ostatecznie potępiony”? Czyżby koniec świata już nastąpił?) podczas drugiego soboru w Konstantynopolu. Dlaczego nie wcześniej, za swego życia? Wniosek jest oczywisty: bo wówczas “ortodoksyjny” kościół (nie mówiąc już o kościołach “nieortodoksyjnych”) nie miał generalnie niczego przeciw reinkarnacji. Trudno byłoby zatem argumentować, że potępiając wiarę w nią, kościół ten “powracał do źródeł” wlasnej wiary lub że “pozostawał w zgodzie z Biblią”. Nietrafnym jest też argument, że decydując się na owo potępienie “bronił tożsamości chrześcijaństwa”.

Tożsamości chrześcijaństwa broni bowiem każdy aktywny chrześcijanin swoją własną postawą oraz każdy nurt tej religii. Cechą bowiem jej tożsamości (i to bodajże od samego jej poczatku) było to, że istniały w niej rozmaite nurty. To właśnie próba zwalczania innych nurtów stanowi walkę z chrześcijańską tożsamością. Teza zatem, że jakiś pogląd jest potępiany “w imię tożsamości” wskazywac by mogła na wyjątkowo niesławną ciagotę jednej strony do uznawania własnego nurtu za “prawdziwe chrześcijanstwo”, przy jednoczesnym odsadząniem od czci i wiary (zwłaszcza od wiary!) pozostałych.

Poglądy albo otwarcie aprobujące wiarę w reinkarnację albo przynajmniej takiej wierze bliskie zdawały się chyba nigdy nie opuszczać chrześcijaństwa. Niejednokrotnie pojawiały się one w rozmaitych formach teoretycznych. Wskazuje się niejednokrotnie na takie wierzenia m.in. wśrod katarów.

Wyznawcą reinkarnacji był Giordano Bruno (“Każdy uczynek przynosi należną zan nagrodę lub karę w następnym życiu. Dusza determinuje swoje przejście do następnego ciała stosownie do swego postępowania w poprzednim”).

Wyjątkowo ciekawy pogląd reprezentował w XVIII wieku znany szwedzki myśliciel, naukowiec, mistyk, gnostyk, teolog, heretyk i okultysta w jednej osobie Emmanuel Swedenborg (1688-1772). Pewien autor zaprezentował w internecie chyba dość trafną charakterystykę owego poglądu Swedenborga:

“Jego duchowe objawienia dotyczące świata wzmacniają również pogląd, że to nie tyle dusze ludzkie dokonują reinkarnacji, ile raczej Boskość sama w sobie, jako Źródło wszelkiego życia, w ciągły sposób reinkarnuje przez ludzkie dusze, jednakże bez unicestwiania wewnętrznej wolności wyboru osoby ludzkiej.” http://www.swedenborgmovement.org/leaflets/reincarnation

Z takim poglądem ów wybitny szwedzki umysł, pod “denominacyjnym” oraz rodzinnym względem wywodzący się wprost z luteranizmu (syn pastora), plasowałby się zapewne idealnie pośrodku debaty dotyczącej reinkarnacji. Jego poglądy bowiem w zakomity sposób łączą ideę reinkarnacji z ideą “jedno ciało-jedna dusza”, pokazując przy tym jak w gruncie rzeczy bliscy są sobie reprezentanci obu stron naszej debaty, różniący się co najwyzej teoretycznymi niuansami.

W czasach Swedenborga, jak również późniejszych, wielu chrześcijan (Żydów zresztą też) w świecie zachodnim wierzyło w reinkarnację: Johann Wolfgang von Goethe, Benjamin Franklin, Abraham Lincoln, Thomas Edison, fizyk Sir Oliver Lodge, Laurence S. Rockefeller, przemysłowiec Henry Ford, Winston Churchill, marszałek lotnictwa Lord Dowding, gen. George Patton i wielu innych, na wymienienie których nie starczyłoby tu po prostu miejsca.

“Nie do pogodzenia z wielką godnością…” (?)

Zatrzymam się jeszcze na moment nad inną kwestią, którą krytycy reinkarnacjonizmu podnoszą: twierdza oni niejednokrotnie, że jest on jakoby niezgodny z godnością człowieka, a jakby tego jeszcze nie było dość, próbują wesprzeć taki “argument” totalnym spłycaniem reinkarnacji do teorii o ciałach ludzkich jako “ubraniach”, w które dusza się “przyodziewa” oraz “zrzuca”. Cóz, jeśli mielibyśmy kontrargumentować w podobnym stylu, to pewnie wypadałoby nam teraz zrewanżować się “niereinkarnacjonistom” żartem, że ich własna “garderoba” mieści w sobie tylko jeden “Anzug”, który – tak nawiasem – oni też przecież “zrzucają” w chwili śmierci.

Życie ludzkie dla reinkarnacjonisty nie jest po prostu “Anzugiem” lecz potencjalnym punktem wyjścia do osiągnięcia Królestwa Bożego:

“…Oto dlaczego jest ono tak cenne, tak wartościowe. I dlatego tez smutnym jest obserwowanie ludzi marnujących swoją ludzką formę życia poprzez życie jak zwierzęta. Oni po prostu marnują swoja cenna szansę; szanse, ktora rzadko się pojawia.

Istota ludzka różni się od zwierzęcej tym, że ludzka forma pozwala osobie osiągnąć pełnię świadomosci boskiej. Ludzka forma życia umożliwia osobie poszukiwanie oraz znalezienie Prawdy Absolutnej.”Chris Butler (Siddhaswarupananda Paramahamsa) “Reincarnation Explained”, USA 1983, s.70

Czego by nie powiedzieć, nie brzmi to jak pozbawianie człowieka jego godności.

Osobiście będąc jak najdalszym od obrażania się za tego rodzaju “całusy” naszych “oponentów”, sądzę jednak – i tu chyba wyrażę opinię wielu innych reinkarnacjonistów – że dość juz mieliśmy pouczania nas, który z naszych poglądów “odbiera” nam godność. Nie znam ani jednego reinkarnacjonisty (czy to chrześcijańskiego czy innego), który by uwazał siebie za pozbawionego godności z powodu swych poglądów. Ja oczywiście nie uważałbym również, ze brakuje mi godności, gdybym posiadal poglądy niereinkarnacjonistyczne.  Jedynie byłbym w stanie dostrzec swego rodzaju “zamach” na godność, gdyby mi ktokolwiek próbowal narzucić jakiś poglad wbrew mojej woli i wbrew sumieniu.

Być może zresztą brak szacunku naszych “oponentów” dla naszych poglądów wynika z faktu, że za mało zwracają uwagi na sama wiarę w reinkarnację, zbyt wiele natomiast wagi przywiązując do pewnych jej teorii. Tymczasem jedno nie równa się drugiemu. To, że się wierzy w transmigrację dusz, nie oznacza jeszcze np. tego, że się wierzy, że w następnym wcieleniu będzie się psem lub motylem (niektórzy nasi koreligioniści, zwłaszcza ci co bardziej ewangelikalni, lubią się takimi przykładami poslugiwać w swych polemikach)(2). Nie oznacza to również, że reinkarnacjonista przestaje być odpowiedzialny za swoje obecne życie. Nie jest też prawdą, że w kulturze zachodniej istnieje jedynie koncepcja “optymistyczna” reinkarnacji jako “kolejnej szansy” (zresztą: cóż w niej złego?). Mogę tu odesłać do jednego z moich poprzednich tekstów pt. “Sakrament Zbawienia w kościele gnostyckim”, gdzie omawiany jest sakrament Consolamentum.

Jeśli można uwierzyć dosłownie w treść przypowieści (jak tej o Łazarzu z Łk 19; 16-25), albo jeśli można uwierzyć w Przemienienie Pańskie (Transfiguracja) czy w Przeistoczenie (Transsubstancjacja), to czemu nie zaakceptować historii ze Srimad Bhagavatam, w której Bharat Maharaj narodził się ponownie jako jeleń, a w następnym wcieleniu znowu jako człowiek, Jada Bharat. Według tej historii Bóg pozwolił Bharatowi w jego jelenim wcieleniu pamiętać jego poprzednie, ludzkie, życie. Będąc ponownie człowiekiem, Bharat postanowił uniknąć poprzednich pomyłek i starał się nie rozwijać w sobie przywiązania do jakichkolwiek rzeczy materialnych, gdyż przez swoje doswiadczenie zrozumiał on, że natura daje osobie konkretne ciało zgodnie z jej mentalnościa i rodzajem pragnień. Niemożliwe? A czyż my, chrześcijanie, nie powtarzamy sami, ze “co niemożliwe dla człowieka, możliwe jest dla Boga”? Jeśli możliwe jest Przeistoczenie, to i wcielenie w jelenia również. Jeśli możliwe jest zmartwychwstanie ciał, to i transmigracja dusz także.

 Własnymi oczami

Sam pamiętam, że zacząłem wierzyć w reinkarnację w sposób daleki od obrazu “konwertyty” przekonanego przez czyjkolwiek wywód poparty cytatami z “odpowiedniej” literatury. Ani nie miało to wiele wspólnego z Biblią (mało ją wówczas czytalem) ani tym bardziej z literaturą dalekowschodnią (znajomość tejże równa zeru). Nie było to również wynikiem nagłych zachwytów nad relacjami z “życia po życiu”. Tyle mnie zresztą ta reinkarnacja obchodziła, co zeszłoroczny śnieg na Sybirze. Nawet nie mogę powiedzieć, by uświadomienie sobie tej wiary stanowiło wtedy dla mnie jakiekolwiek przeżycie w rodzaju “born again” czy czegokolwiek podobnego. Nic, tylko całkowity spokój i uświadomienie sobie tego nowego dla mnie faktu. Nie przejmowałem się też żadnymi teoriami, czyli tymi wszystkimi systemami, według których cykl transmigracji obejmuje “trzy tysiące” czy “trzydzieści tysięcy” lat, w ciągu których za zasługi otrzymuje się lepsze wcielenia, a za winy schodzi się “na psy”. Po prostu wierzyłem (i wierzę), że

zawsze będzie istnieć pewien stan świadomości, poczucie owego “jestem” (po grecku: “ego eimi”; po hebrajsku: “jahwe”).

Dopiero później byłem ta ideą zafascynowany, zwłaszcza po zapoznaniu się z paroma relacjami z seansów hipnotycznych, w trakcie których osoby poddawane hipnozie opowiadały o przeżyciach ze swych poprzednich wcieleń. Ta fascynacja nie trwała jednak zbyt długo, tym bardziej, że w końcu natrafiłem (“szukajcie a znajdziecie”) na solidne argumenty przemawiające przeciwko prawdziwości i rzetelności wielu takich opisów. Tym niemniej wiara w reinkarnację już nie odeszla. Bylem co prawda dalej w stanie deklarować wiarę w zmartwychwstanie ciał, później nawet potrafiłem – jako katolik – z pelnym przekonaniem wykłócać się z baptystycznymi fundamentalistami o istnienie czyśćca, a jednocześnie szczerze i w najbardziej oczywisty sposób stwierdzałem, że reinkarnacja jest możliwa i logiczna. I nie odczuwałem jakichkolwiek “sprzeczności” w deklarowanych poglądach, gdyż owe, jak najbardziej rzekome, “sprzeczności” mają jedynie czysto teoretyczny charakter. Nie, z całą pewnością nie mogę powiedzieć, że mi one “spędzały sen z powiek”. Reinkarnację da się pogodzić nawet ze zmartwychwstaniem ciał. I to jak najbardziej rownież w ujęciu biblijnym. Według Pawła z Tarsu nasze zmartwychwstanie odbędzie się w ciałach duchowych: “Zasiane jest ciało fizyczne, powstanie duchowe”, gdyż “Istnieje ciało fizyczne, istnieje i duchowe” (“ei estin soma fizikon, estin kai pneumatikon”) – 1Kor 15;44. Pod zdaniem zaś z listu do Hebrajczykow, obojętnie kto go napisał, ze “Postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Heb 9;27) podpisać mógłby się równie dobrze każdy hinduista, gdyż w jego rozumieniu kolejne wcielenie jest własnie swego rodzaju “wyrokiem”. A każde ciało umiera istotnie tylko jeden raz. Ów sąd odbywa się bez przerwy, w każdej chwili odpowiedzialni jesteśmy za swoje życie.

Czy jestem reinkarnacjonista “skrajnym” czy też tkwiącym pośrodku niczym Swedenborg, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Wszystko mi jedno, czy we mnie jest przereinkarnowana “dusza” czy “duch”, czy “Boskość sama w sobie”. Dla mnie takie “klasyfikacje” osobiście się nie liczą.

Teraz, po latach, gdy już conieco przeczytałem na ten interesujacy temat, stwierdzam, że moj stosunek do reinkarnacji nie zmienił się zbytnio. Nie traktuję dosłownie teorii na jej temat. Użyteczne, nie wątpię, tak jak jezusowe opowiadanie o bogaczu i biednym Łazarzu. Ciekawe, że nawet autor tej opowieści (Łk 19;16-25) nie twierdził, że to “true story”, a w ewangelii przedstawiona jest ona jako fikcja w stylu “był sobie…” (“Był sobie pewien bogacz…”; “I był pewien żebrak, imieniem Łazarz…”). Tymczasem są wspólnoty chrześcijanskie, gdzie po dziś dzień uważa się to dosłownie za prawdziwą historię z nieba i piekła, a nawet utożsamia się tego Łazarza z Łazarzem z ewangelii “według Jana” (Jn 11;1-44, 12;1-2 i 9-11). Tak też ma się sprawa z teoriami reinkarnacyjnymi: spełniają podobną funkcję, co opowieść o Łazarzu, ale nie przestaje byc reinkarnacjonistą ten, kto w nie nie wierzy dosłownie, tak jak chrześcijaninem pozostaje ten, dla którego historia Łazarza to alegoria.

Dla duchowego rozwoju człowieka nie ma znaczenia czy wierzy tak jak “saduceusz”, “faryzeusz” czy “esseńczyk”. W końcu i Pomazaniec mówił, że “po ich owocach ich poznacie”, a mówiąc to miał na myśli uczynki, a nie wiare w taki czy inny rodzaj “życia pozagrobowego”.

Warto jednak zaprezentować nieznającym historii naszej debaty skąd się wzięły kategoryczne stwierdzenia o rzekomej “niezgodnosci” wiary w reinkarnację z chrześcijaństwem. Gdy bowiem będą w stanie przyjrzeć się

faktom, sami zrozumieją, że ani z Biblią, ani z logiką, ani tym bardziej z obroną chrześcijanskiej tożsamości nie mają takie stwierdzenia wiele wspólnego.

“Co tam, panie, w polityce?”

Stanowisko zajęte wobec doktryny reinkarnacji przez “ortodoksyjne” przywództwo kościoła stanowiło wynik wcześniejszego rozwoju doktryn kościelnych. “Łańcuch reakcji” rozpoczął się bowiem znacznie wcześniej i to od sprawy, która sama w sobie z omawianym tu tematem nie ma wiele wspólnego.

Około roku 250 n.e. pewien ksiądz imieniem Sabellius nauczał, ze “Trzy Osoby” (Ojciec, Syn i Duch) nie są osobami, lecz trzema aspektami Boga. Oznaczało to, że Jezus był manifestacja Ojca. “Ortodoksi” podjęli więc wysiłek wykazania różnicy pomiędzy Bogiem Ojcem i Pomazańcem.

Na początku IV wieku n.e. biskup Aleksander z Aleksandrii (ur. ? – zm. 17.IV.326) usiłował wyjaśniać korelacje między Ojcem, Synem i Duchem podkreślając ich jednosć. Na to libijski duchowny imieniem Arius (ur. Ok. 256 – zm. 336 r.n.e.) postawił tezę:

“Jeśli Ojciec począl Syna, to ten poczęty miał początek swej egzystencji”.

To proste stwierdzenie otworzyło istną “puszkę Pandory” dla ówczesnych teologów, przyczyniając się do ostrej debaty szalejącej przez następnych wiele dziesiątków lat, tak zwanej kontrowersji arianskiej. To niewinne zdanie mogłoby być komentowane i debatowane w spokoju. Kłopot polegał jednak na tym, że obie strony nie tylko uważały siebie za ortodoksyjne, a oponentów za niebezpiecznych heretyków, ale też dokładnie według tego schematu postępowały. Ortodoksi przecież nie umieli dyskutowac w normalny sposób, oni musieli się wzajemnie potępiać, obrzucać klątwami, denuncjować, skazywać na banicję, by juz o gorszych rzeczach tu nie wspominać. Nie spoczęli tez dopóki któregoś z owych “zbożnych” celów (lub tez najchętniej wszystkich ich razem wziętych) nie osiągnęli.

Dla jednych Arius był heretykiem, bo mówił, ze Syn miał początek. Dla innych zaś ortodoksem, bo podkreślał, ze Bóg jest jeden, a jeśli Chrystus  też miałby nim być, to byłoby już dwóch bogów. Będąc zaś pod wpływem nauk zmarłego jeszcze przed swoim urodzeniem Orygenesa, uważał on, ze Ojciec jest jedynym Bogiem, wiecznym i niezmiennym, a każda inna osoba jest mu podporządkowana. W jego rozumieniu Aleksander próbował ożywić “herezję” sabelianizmu.

W roku 320 Aleksander  zwołał synod lokalny w Aleksandrii, ktory ekskomunikował Ariusa (a jakże!). Ten zaś udał się do Bitynii i Palestyny, gdzie inne lokalne synody tę ekskomunikę unieważniły.

W koncu zebrał się ten “historyczny” (by nie rzec: “histeryczny”) sobór w Nicei (dzisiejszy Iznik w północno-zachodniej Turcji) w 325 r.n.e. Z liczby ok. 1800 biskupów w obradach wzięło udział pomiędzy 225 a 318, czyli pomiędzy 1/9 a 1/6 całości. Debata nie przyniosła rozstrzygnięcia, więc wmieszał się cesarz Konstantyn, który po prostu zażądał, by wszyscy podpisali formułę o Pomazańcu “współistotnym” Ojcu. Jako argument posłużyla mu groźba, że ci, którzy nie podpiszą, zostana wygnani z kraju. Niewielu odważyło się nie podpisać, więc formuła przeszła. Aliści, niektórzy z biskupów po powrocie do swych miast odwołali swe poparcie dla formuły: “Popełniliśmy akt bezbożny O, Panie, podpisując się pod bluźnierstwem ze strachu przed tobą…” – pisał do cesarza w imieniu swoim i dwóch innych biskupow Euzebiusz, biskup Nikomedii. Cesarz ze swej strony pozbawiał takich biskupów ich godności, a samego Ariusa wygnał i kazał palić jego pisma. (obok ilustracja Konstantyn)

Jednak arianizm stal się popularny do tego stopnia, że Konstantyn cztery lata później (329 r.n.e.) zmienił zdanie, przywrocił do łask Ariusa, jego zaś adwersarza, Athanasiusa, pozbawił dopiero co uzyskanego biskupstwa aleksandryjskiego i wygnał do Galii (południowa Francja). Biskupi anty-arianscy pozbawiani byli swych godności, arianscy zaś je teraz odzyskiwali. Jeden z takich biskupów arianskich ochrzcił później Konstantyna na łożu śmierci (r. 337 n.e.). Następny cesarz, Konstancjusz, otwarcie poparł arianizm. Ale sytuacja polityczna zaczęła się stopniowo zmieniać: najpierw arianie podzielili się na trzy rywalizujace ugrupowania, przez co się sami osłabili, a w roku 361 zmarł ich protektor, cesarz Konstancjusz. Dwadzieścia lat później, w roku 381 triumfujący na nowo anty-arianie przepchnęli po raz kolejny swoje “Credo” i potępili  swych adwersarzy (sobór w Konstantynopolu). Tak więc o tym co stanowiło “ortodoksję” a co “herezję” decydowały układy sił polityczno-eklezjalnych. Argument się nie liczył, siła – tak.

Dla interesującego nas tematu wynik tych zmagań miał później takie znaczenie, że potępiony Arius, czerpawszy z orygenizmu nauczał, że Chrystus nie był Bogiem, lecz że został Synem Bozym. Mogłoby to na dłuższa metę sugerować, że inni ludzie również mogliby zostać synami bożymi, jeśli naśladowaliby Chrystusa. W połączeniu zaś z doktryną pre-egzystencji dusz i ich reinkarnacji oznaczać by to mogło (choć oczywiście niekoniecznie musiałoby), że dusza do zbawienia niekoniecznie potrzebuje pośrednictwa zinstytucjonalizowanego kościoła i jego hierarchii. Można z całą pewnością zrozumieć hierarchów “ortodoksyjnych”, jeśli nie uśmiechała im się taka perspektywa. Dodatkowo transmigracja dusz, zwłaszcza jeśli istniejacych “od początku” lub “nie mających początku”, kolidowałaby z ich tezą o Chrystusie jako jedynym przedwiecznym (nie musiałaby oczywiście kolidować, bo można było założyć, że Chrystus jest Bogiem, a dusza, nawet nie mająca początku, nim nie jest). Woleli jednak “dmuchać na zimne”. Tak więc późniejsza ich walka z “orygenizmem” motywowana była nie tyle jakąkolwiek “prawdą objawioną”, lecz chęcią stworzenia założenia teoretycznego, którego celem była obrona innego założenia teoretycznego.

Czy zatem przypisywać należy potępienie wiary w reinkarnacje “spiskowej teorii dziejow”? I tak i nie.  Tak o tyle, że biorący udział w opisanym wyżej konflikcie istotnie posuwali się do spiskowania przeciwko sobie nawzajem. Nie zaś, jeśli potraktujemy powyższy proces jako całość. O “spiskowej teorii” możnaby z całą pewnościa mówić, gdyby postawiona teza głosiła, że dlatego potępiono arian, aby później móc potępić Orygenesa i reinkarnację. Tymczasem prawdą jest coś wręcz odwrotnego: Orygenesa potępiono dlatego, że wcześniej potępiono Ariusa. I nie od razu tego dokonano: Orygenes nie był przecież potępiony gdy szalał spór arianski. Nie był nawet potępiony, gdy już potępiono Ariusa, lecz 172 lata później. Mamy zatem do czynienia z łańcuchem wydarzeń i procesów kształtujących doktryny na przestrzeni wieków i to w taki sposób, że nowa  doktryna była rezultatem okoliczności wynikłych z poprzednich kontrowersji. Można sobie zatem wyobrazić, że gdyby wygrali arianie, to dalszy rozwoj teologii “ortodoksyjnej” mógłby również doprowadzić do uznania reinkarnacji za swego rodzaju dogmat, w którym to wypadku dzisiejsi nasi teologowie i bibliści twierdziliby z zapałem, że niewiara w nią jest “nie do pogodzenia” z chrześcijaństwem, a jako argumenty posłużyłyby im wszystkie sporne cytaty biblijne (jak ten z Mt 17; 10-13) interpretowane jako dowody na reinkarnację. Heretykami “staliby się” ci, którzy w reinkarnację nie wierzą.

Michał Monikowski
Perth, Australia

Przypisy:

1. Przykładem jest jego list Do Awitusa, figurujacy w spisie listów Hieronima jako list 124. Niektórzy reinkarnacjoniści, pragnąc “dorobić” naszej wierze zwolenników wśrod “Ojców Kościoła” (zabieg zupełnie zbędny i uczciwością nie pachnący), chętnie cytują z tego listu następujący fragment na poparcie swojej tezy:

“Niebiańskie mieszkanie i miejsce odpoczynku tam, na górze, jak sądzę, rozumieć należy jako miejsce, gdzie zamieszkiwały istoty rozumne i gdzie, przed swym zstąpieniem niżej i przejściem ze świata niewidzialnego do widzialnego oraz upadkiem na ziemię i potrzebą ciał materialnych, cieszyły się poprzednią radością. Stamtąd Bóg, Stworca, uczynił dla nich ciala stosowne dla ich stanu…”

Tymczasem fragment ten jest totalnie wyrwany z kontekstu, w dodatku nie jest to opinia Hieronima, lecz cytowana przezen opinia Orygenesa. W rzeczywistości bowiem list ten  jest swoją treścia zdecydowanie wymierzony przeciw Orygenesowi. Ten szesnastoakapitowy dokument utrzymany jest wręcz w tonie napastliwym, by nie rzec, że w denuncjatorskim. Trudno by go nazwać po prostu “polemiką”, zawiera on bowiem – jak zawsze w przypadku fanatyzmu – żądanie “potępienia”.

W innym liście  (do Marcelli) Hieronim wyraził się bezposrednio o reinkarnacji:

“Ta bezbożna i plugawa doktryna rozprzestrzeniła się w przeszłości w Egipcie i w obszarach wschodnich; a teraz potajemnie, niczym w norach żmij, rozprzestrzenia się między wieloma, zatruwając czystość tych obszarów; i jak dziedziczna choroba przenika do niewielu, by mogła sięgnąć większości”.

Nie, zdecydowanie “ortodoksi” nie potrafili debatować jak normalni ludzie

2. Wspomniany tu już Henry Ford zdecydowanie zdawał się wierzyć, że dusza ludzka odbywa wędrówkę jedyne pomiędzy wcieleniami ludzkimi. W wywiadzie prasowym udzielonym dziennikarzowi George’owi Sylvestrowi Viereck’owi (“The San Francisco Examiner”, 26 sierpnia 1928), powiedział między innymi:

“Zaakceptowałem teorię Reinkarnacji, gdy miałem 26 lat… Religia nie oferowała niczego równie przekonującego – przynajmniej nie byłem w stanie tego odkryć. Nawet praca nie dawała mi całkowitej satysfakcji. Praca jest próżna, jeśli nie możemy wykorzystać w następnym życiu doświadczenia zebranego w poprzednim.

Gdy odkryłem Reinkarnację, to było tak, jakbym odkrył uniwersalny plan. Zdałem sobie sprawę, ze był czas na wypracowanie moich pomysłów. Czas nie był juz więcej ograniczony. Nie byłem juz dłużej niewolnikiem zegara. Było wystarcząjaco dużo czasu, by pracować i tworzyć.

Odkrycie Reinkarnacji dało mojemu umysłowi swobodę. Byłem uspokojony. Czułem, ze porządek i postęp są obecne w tajemnicy zycia. Nie szukałem już nigdzie indziej rozwiązania zagadki życia.

Jeśli zachowa Pan zapis tej rozmowy, proszę, by napisał Pan to tak, aby uspokoiło to ludzkie umysły. Chciałbym bowiem przekazać innym ten spokoj, ktory daje nam dalekosiężne spojrzenie na zycie. Wszyscy zachowujemy, co prawda mgliście, wspomnienia z poprzednich wcieleń. Często czujemy, że jesteśmy świadkami sceny lub przeżywamy chwilę z jakiejś poprzedniej egzystencji. To jednak nie jest niezbedne; to, co jest wartościowe i co pozostaje w nas, to esencja, sens i wynik doświadczenia”.

 

 

Leave a Reply